ROZDZIAŁ I

113 16 45
                                    


– Tak mi przykro, Julie.

Moje usta układają się w grymas, który jedynie z założenia ma przypominać uśmiech, bo choć bardzo się staram, nie jestem w stanie go z siebie wykrzesać. Nie w momencie, kiedy muszę opuścić swój zamek, swoje królestwo, które od zawsze było mym domem. Jedynym miejscem, jakie znam. Byłam tu w każdej komnacie, przechodziłam każdym korytarzem, przeczesywałam biblioteczne regały niezliczoną ilość razy, mogłabym z zamkniętymi oczami zakraść się do kuchni i znaleźć ukryte na specjalne okazje słodkości, zupełnie tak samo, jak robiłam to jako mała dziewczynka. To mój dom. A teraz nadszedł moment, kiedy jestem zmuszona stąd odejść.

– Nie sądziłem, że będzie chciał zabrać cię do Winterhills tak szybko – mówi mój brat, przyglądając mi się, gdy chowam do kufra najpotrzebniejsze rzeczy, wciąż odziana w suknię ślubną.

– To nie twoja wina, Archie – pocieszam go, starając się nie okazać mu, jak źle się z tym czuję. – Jako jego żona, muszę być tam, gdzie on tego chce. Tego nie da się uniknąć.

– Wciąż nie wierzę, że to zrobiłaś – wzdycha, pocierając czoło.

– Ani ja – odpieram, spoglądając przez okno, aby zapamiętać ten widok, utrwalić go w swojej duszy niczym obraz, który będę mogła oglądać, ilekroć tego zapragnę. O tej porze roku rozciągające się przed zamkiem ogrody wyglądają jak z bajki. Morze wielokolorowych kwiatów otacza wznoszącą się pośrodku kamienną fontannę, przedstawiającą łabędzia, który jednocześnie widnieje w herbie naszego królestwa. Gdybym otworzyła okno, jestem pewna, że mogłabym poczuć ten cudowny, słodki zapach kwitnących róż, konwalii i jaśminu, oraz wielu innych roślin, których nawet nie jestem w stanie rozpoznać.

– Ale wiem, że właśnie to musiałam zrobić. Dla dobra Gardenii – dodaję po chwili, odwracając się z powrotem do mężczyzny. Jego rude włosy są równo przycięte, a zdobiąca je królewska korona wydobywa z nich złote przebłyski.

– Mogliśmy znaleźć inne rozwiązanie – mówi, podchodząc bliżej, przez co dostrzegam delikatne ślady zmarszczek na jego czole i w okolicach oczu. – Powinienem był z nim negocjować, zatrzymać cię w domu, żebyśmy razem mogli zarządzać naszym krajem.

– Dobrze wiesz, że ten człowiek nie chodzi na ustępstwa – zauważam, chwytając go za rękę. Przemawiał przeze mnie spokój, choć był zupełnym przeciwieństwem wszystkiego, co teraz czułam. – Jeśli nasze małżeństwo uchroni królestwo przed najazdami, to jest to niewielka cena, jaką muszę zapłacić.

Archer spogląda na mnie w sposób, który tak bardzo przypomina mi naszego ojca, że czuję bolesne ukłucie w sercu. Jest w nim mieszanka dumy i podziwu, jednocześnie przepełniona smutkiem, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie uchronić mnie przed tym losem, na który sama się zgodziłam. Chociaż nie był to wybór, jakiego chciałam dokonać, bo król Winterhills był ostatnim człowiekiem, z którym pragnęłam spędzić resztę swojego życia.

– Nie wiem, skąd w tobie tyle siły – ściska łagodnie moją dłoń i dociera do mnie, że to jest nasze pożegnanie.

– W końcu będziesz miał cały zamek tylko dla siebie, co? – odpowiadam mu pytaniem, uśmiechając się smutno.

– Wiesz, że chciałbym, abyś została – protestuje, zmarszczka przecina jego czoło. – Bez ciebie to już nie będzie to samo. Nie wiem, jak poradzę sobie z tym wszystkim.

– Już sobie radzisz – zapewniam go. – Jesteś stworzony, by rządzić tym miejscem. Ludzie cię kochają, tak samo jak kochali naszego ojca.

Na wzmiankę o naszym tacie przez jego twarz przemyka cień, prawie niewidoczny. Rana po jego stracie wciąż się nie zagoiła, bo na to potrzeba dużo więcej czasu niż było nam to tej pory dane.

Castle On The HillOù les histoires vivent. Découvrez maintenant