ROZDZIAŁ 7

150 9 11
                                    

AMARA

Skrzywiłam się na ten jakiś prawniczy bełkot. Boże jedyny, co Preto Barboleta tu napisał? Nic nie rozumiałam z tej umowy. Bolała mnie już głowa, więc tylko wzruszyła ramionami i stwierdziłam, że raz się żyje.

Podpisałam umowę, nawet nie analizując jej.

Schowałam ją do jakiejś szuflady, po czym wyszłam ze swojego pokoju. Zbiegłam po schodach, za co dostałam okrzyku ochrzanu od Caiusa z salonu. Jak zwykle skrzyczał, że "po domu nie biegamy". Przewróciłam na to oczami, wiedząc, że i tak zrobię to jeszcze setki razy.

Przechodząc przez salon, uśmiechnęłam się do najstarszego brata, który leżał na kanapie z okularami na nosie i laptopem na kolanach. Machnął ręką na moje wcześniejsze przewinienie, po czym wrócił spojrzeniem do ekranu wyświetlacza, ignorując moją obecność. Podeszłam do komody w rogu, gdzie stał telefon stacjonarny.

Wpisałam numer z pamięci. Słysząc w słuchawce sygnał, przeszłam z salonu do kuchni, by nie przeszkadzać Caiusowi. Oparłam się o blat, czekając, aż ktoś odbierze po drugiej stronie.

— Oficer Ferreira Ribeiro przy telefonie — rozległ się niski głos.

— No siemanko, Enzo — zaświergotałam wesoło. — Tu Amara.

— Wszędzie rozpoznam ten głos — zaśmiał się. Nagle teraz brzmiał na miłego. Ale on tak już miał zawsze. Sprawiał wrażenie strasznego gbura, niebezpiecznego typa, ale tak naprawdę to była ciepła kluska. A przynajmniej dla mnie.

— No to jak będzie z tym dzienniczkiem? — zagadałam niezbyt dyskretnie. — Dasz radę jakoś przemycić mi dowód? Albo mnie przemycić do dowodu?

Przytrzymywałam sobie telefon prawym ramieniem przy uchu, by móc powoli przygotowywać produkty do zrobienia dzisiejszej kolacji. Zdecydowałam się na zrobienie Quindão.

— Możliwa jest opcja druga — odpowiedział. — Pojutrze około godziny piętnastej. Tego dnia ja pilnuję dowodów w tej sprawie. Akurat o tej godzinie będzie przerwa na lunch, więc w gabinecie będę tylko ja.

— Nie będzie to podejrzane, że nie skorzystasz z przerwy? — spytałam, odkładając na bok przygotowaną formę.

— Nie, nigdy nie wychodzę na lunch.

— Walony pracoholik — prychnęłam, rozpuszczając cukier w rondelku na złoty karmel.

Usłyszałam w słuchawce śmiech, który sprawił, że trochę się zarumieniłam. Spojrzałam w stronę wyjścia do kuchni, by upewnić się, iż nikogo nie ma i nikt mnie nie widzi. Dobrze ukrywałam swoje zauroczenie, ale czasem robiło się to coraz trudniejsze.

— Poczekaj sekundkę — poprosiłam przesłodzonym i za wysokim głosem, a następnie odłożyłam telefon na drugi koniec blatu.

Podeszłam do okna, po czym się spoliczkowałam. I to porządnie.

— Auć — mruknęłam cicho, krzywiąc się.

Rozmasowałam policzek, ale za to pomogło mi. Trochę się ogarnęłam i zeszłam z powrotem na ziemię. Pamiętaj, Amara: nie łącz pracy z uczuciami. Enzo był dobrym źródłem informacji i dobrym informatorem... A to, że był przy okazji przystojny, jego śmiech sprawiał, że się rumieniłam, a jego wzrok mnie onieśmielał, to nieważne. Okej, okłamywałam sama siebie, ale to nic. Po prostu rozmawiałam z nim dopiero po raz drugi, odkąd skończyłam z tym całym detektywistycznym szajsem. Nie rozmawialiśmy przez rok. Tylko dlatego tak wariowałam; wiedziałam, że z czasem zduszę z powrotem swoje uczucia i będę traktować Enzo tylko i wyłącznie jako przyjaciela.

ʀɪᴅᴅʟᴇ ᴏғ ᴅᴇᴀᴛʜ. szepty czarnych motyli [16+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz