ROZDZIAŁ 5

146 13 11
                                    

AMARA

Rano jak zwykle odprowadzałam Marcelo do szkoły. Jego rówieśnicy już sami pokonywali tę drogę jak nie dalsze dystanse. Jednak ze względu na jego przypadek nie mogliśmy z Caiusem mu na to pozwolić. No a Valerio nie cieszyła propozycja odprowadzania młodszego brata do szkoły, do której oboje chodzili. Poza tym nie byłabym pewna, że Valerio dopełni swój obowiązek. Dlatego jednak ja wolałam zapewnić Marcelo bezpieczeństwo.

Dlaczego w sumie Caius nie może nas wozić? — spytał młody, gdy czekaliśmy na zielone światło dla pieszych.

Bo on wstaje bardzo wcześnie, żeby jeszcze popracować przed otwarciem — odpowiedziałam mu z uśmiechem.

Pracuje przed pracą? — zdziwił się.

Zaśmiałam się. Marcelo był zdecydowanie moim ulubionym bratem. W sensie na tę chwilę. Bo kilka lat wcześniej powiedziałabym inaczej. Ale w tamtym momencie był moim ulubionym.

Tak jakby — przytaknęłam mu. Nie mogłam powiedzieć dwunastolatkowi, że jego najstarszy brat bierze koszmarne nadgodziny i za dużo projektów, byle by móc opłacić jego operację. — A czemu pytasz? Co, nogi też masz już niepełnosprawne?

Marcelo prychnął i oburzył się na mój sarkazm. Ja tylko zaśmiałam się głośniej.

— Ah, taka młoda a ma nastoletnie dziecko. I to w dodatku głuche. — Usłyszałam gdzieś z boku.

Od razu przestałam się śmiać. Zmarszczyłam brwi i z irytacją spojrzałam w prawo. Staruszka bezczelnie patrzyła na mnie, nie wstydząc się ani trochę swoich słów. Nie obchodziło mnie, że była starsza i że była kobietą... W tamtym momencie miałam ochotę strzelić jej w ten głupi ryj.

— Niech pani powtórzy głośniej. Niech całe São Paulo wie. Chociaż nie... Bądźmy szczodrzy. Niech cała Brazylia wie — stwierdziłam głośno i sarkastycznie.

— Pf, bezszczelność.

— Nie większa od pańskiej. — Wzruszyłam ramionami, po czym spojrzałam na Marcelo. — To chodź teraz nieznajome dziecko. Porwiemy cię. Mam dużo kotków w piwnicy.

Ponownie zerknęłam na staruszkę i uśmiechnęłam się z politowaniem. Jej przerażona twarz jeszcze bardziej mnie rozśmieszyła, ale zostałam w swojej wspaniałej roli. Wtedy też idealnie w czasie zapaliło się zielone światło. Trzymając brata za dłoń, przeszliśmy przez ulicę, zostawiając osłupiałą staruszkę w tyle.

Oczywiście wszystko, co powiedziałam, było żartem i moja ironia była bardzo dobrze słyszalna.

Ale ta stara raszpla jednak chyba nie załapała tego...

ཐིཋྀ

— To chcę adwokata.

— Amara...

— Diego, do cholery mówiłam, że to jest mój brat. I ty przecież to wiesz. Znasz mnie.

— Co nie zmienia faktu, że starsza pani zadzwoniła na policję, by poinformować, iż właśnie ktoś uprowadza dziecko.

No właśnie w tym tkwił cały problem. Ta chora babcia nie załapała żartu. Zadzwoniła na policję i mnie zgłosiła, że chce uprowadzić dziecko. I w taki oto sposób trafiłam do pokoju przesłuchań na komendzie.

— Nie moja wina, że nie potrafi złapać aluzji. — Wzruszyłam ramionami, wiercąc się na tym niewygodnym, metalowym krześle.

Wtedy też usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Spojrzałam natychmiastowo w tamtą stronę.

ʀɪᴅᴅʟᴇ ᴏғ ᴅᴇᴀᴛʜ. szepty czarnych motyli [16+]Where stories live. Discover now