|23| Michael O'Connor

2.9K 109 48
                                    


OSTRZEŻENIE!

Rozdział zawiera fragmenty, które mogą być nieodpowiednie dla młodszych czytelników oraz osób szczególnie wrażliwych na wątki powiązane z przemocą seksualną lub brutalną odmianą współżycia oraz samookaleczaniem.

-----------

Chłodne powietrze wcale nie sprawiło, że ból zniknął. Michael czuł go w każdej komórce ciała. Widok innego mężczyzny obejmującego Yvette, był niczym sztylet wbijany w serce. Nie czuł takiego bólu nawet wtedy, gdy trzy lata temu jego organy pękały.

– Mike!

Miał wrażenie, że słyszy jej głos. To było jak dobicie, jak pieprzony ostateczny cios. Gdyby nie złapała go za ramię, zapewne nigdy by nie uwierzył, że to ona.

– Dlaczego uciekasz? - Zapytała, a jej oczy błysnęły przerażeniem. Szybko zdjęła dłoń z jego ciała.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak właśnie wyglądał. Groźnie i mrocznie. Ukazywał dokładnie takie oblicze, jakie przygotowywał dla każdego swojego wroga.

Tak. Yvette Reynolds była jego wrogiem. Bo dla O'Connora od zawsze i bezsprzecznie, to właśnie miłość była największym przeciwnikiem.

– Idź do swojego chłopaka - powiedział zimno, czując jak jego serce porasta lodem. - Rozumiem, że moje ostrzeżenia na niewiele się zdały. Ale w porządku. Jesteś dorosła. Masz prawo decydować.

– O czym ty mówisz?

Prychnął.

– Prosiłem cię – zmrużył oczy, a całe jego ciało się napięło. – Prosiłem, żebyś uważała. Ale dla ciebie to wszystko, co zrobiłem dla twojego bezpieczeństwa, to pieprzone nic! W porządku! Umawiaj się z nim ile wlezie! Nic mi do tego!

– Ale... ale to nie... – jąkała się, jakby nic nie rozumiejąc.

Żegnali się już wiele razy. Pamiętał każdy z nich. Zawsze z nadzieją, że to będzie ostatni raz. Początkowo nawet mu to odpowiadało, ale z czasem było gorzej. Ostatnie pożegnania bolały, a Michael wiedział, że każde z nich wywołuje nadzieję.

Nadzieję, którą chciał zabić.

– Rób co chcesz - warknął, zgrzytając zębami. – Zostawiłem dla ciebie wszystko. Cały biznes w mieście przewrócił się na ryj, bo przyjechałem tutaj, żebyś była bezpieczna. Ale ty... jesteś tak cholernie nierozsądna! – Mimowolnie zacisnął pięści.

– Boję się, kiedy taki taki jesteś – przyznała drżącym głosem.

Widział jej strach, który ją pochłaniał. Znów karmił się jej paniką, chociaż wiedział, że nie powinien. W tamtym momencie chciał, by go nienawidziła. Bo nienawiść była prostsza niż to, co zobaczył w jej oczach w noc, w którą tak po prostu wtuliła się w jego ciało.

Nienawidził tego, czego nie rozumiał. Nienawidził miłości, a raczej tego, co z nim zrobiła. Tego, że się zakochał. Tego, jak kurewsko bolało to, że wybrała innego, chociaż właśnie tego jej życzył. By ułożyła sobie życie przy kimś innym, niż on. Jednak jej wybór z jakiegoś powodu wcale go nie uspokoił.

Był podejrzliwy wobec Chestera, zaborczy wobec Reynolds. I właśnie to drugie sprawiło, że pomyślał inaczej o całej sytuacji. Czy spojrzałby na kogokolwiek przy jej boku łaskawie?

Wątpił. Podważyłby każdy jej wybór. Zawsze i wszędzie.

– Od zawsze powinnaś się mnie bać, Yvette – syknął.

Tam Gdzie Gwiazdy Świecą NajmocniejWhere stories live. Discover now