|08| Michael O'Connor

3.4K 120 73
                                    


    Mike stał przed ścianą w swoim pokoju i wpatrywał się w nią zupełnie tak, jakby wyświetlany był na niej najciekawszy film na świecie. Przemknęło mu przez myśl, że powinien w końcu odmalować ściany, gdyż nie pamiętał, żeby robił to kiedykolwiek odkąd tutaj zamieszkał. Wiedział, że kiedy się tu wprowadził były kremowe. Teraz, po tylu latach wyglądały na szare. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zaczęło mu to przeszkadzać.

    — Zawsze sądziłem, że to ty pierwszy ześwirujesz, ale myślałem, że będzie to bardziej widowiskowy sposób.

    Mężczyzna odwrócił się w stronę głosu, który należał do jego kumpla. William DeVitto wyglądał na rozbawionego całym zajściem. 

    — Pierdol się — odpowiedział mu, rozkładając ręce. Pokazał mu, trzymany w dłoni metr po czym podszedł kilka kroków w przód i rozłożył go na rozpiętość ramion.

    — Kupujesz telewizor czy budujesz sejf? 

    — Coś w tym stylu — mruknął.

    — Świetnie, w końcu przestaniesz okupować salon — Will nie krył swojej radości. 

    Mike nie odpowiedział, skupiając się na rzędzie cyfr wypisanych na żółtej tasiemce. 

    — Nie jestem specjalistą, ale jeśli montujesz telewizor, przydałoby się jakieś gniazdko — kontynuował przyjaciel.

    — Zamknij się! 

    Od jego ciągłego gadania nie mógł się skupić. DeVitto najwyraźniej uwielbiał go irytować. Miał czasem wrażenie, że to jego ulubiona rozrywka, zaraz po zabawianiu się ze Scarlett Fanning w Roys-Rollsie, rzecz jasna.

    — Kurwa, przepraszam — jęknął jakby urażony. — Zrobiłeś się niedotykalny, jak jebana cnotka.

    — Jeszcze jedno słowo, ty pajacu i... — urwał, gdy metr wyślizgnął mu się spomiędzy palców i z łoskotem wpadł w obudowę. — Nie ważne. Po co tu przyszedłeś? 

    — Matt chce wiedzieć, czy przyjdziesz na ślub sam czy z kimś.

    — Jeśli chce coś wiedzieć, dlaczego wysyła posłańca? — Zapytał nieco zirytowany.

    — Może dlatego, że jestem jego drużbą? 

    — Świetnie, mam ci pogratulować czy zrobić z tego epitafium na twój nagrobek?

    DeVitto przewrócił oczami, wydając z siebie bliżej nieokreślone westchnięcie. 

    — Mógłbyś schować swoje humorki do kieszeni? Zazdrosny jesteś czy ki chuj?

    Mike zaśmiał się bez wesołości, zakładając ręce na klatkę piersiową. Niby czego miał zazdrościć Crossowi? Tego, że uwiąże się przy jednej, specyficznej kobiecie, która prędzej czy później sprawi, że stanie się miękki jak garść puchu? Tego, że być może będzie bawił się w pieluchy i kaszki dla niemowląt? A może tego, że Isabell już na zawsze stanie się jego słabym punktem? W żadnym wypadku.

    — Zazdrosny? Śmieszny jesteś — pokręcił głową. — Jestem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, owszem. Nie z zazdrości, tylko z obawy.

    — Kompletnie cię nie rozumiem, stary. 

    — Miłość czyni was słabymi — zauważył. — A przysięganie sobie, że zrobi się wszystko, by uczynić się wzajemnie szczęśliwymi i oferować w zamian bezpieczeństwo, w naszym przypadku to czcze gadanie, Will!

Tam Gdzie Gwiazdy Świecą NajmocniejOù les histoires vivent. Découvrez maintenant