|11| Yvette Reynolds

2.8K 115 118
                                    


    Na początku myślała, że to był sen. Typowy koszmar, z którego ciężko było się obudzić. Jednak wszystko okazało się rzeczywistością, kiedy otworzyła oczy, a okno znajdowało się nie tam, gdzie powinno. Wtedy uświadomiła sobie, że nie jest we własnym pokoju, ani nawet mieszkaniu. Mimo resztek snu, który jeszcze plątał się pod powiekami, gwałtownie usiadła. Dałaby sobie uciąć rękę, że zasnęła w łazience. W panice spojrzała na miejsce obok, jednak było puste, co przyjęła z uczuciem ulgi, wymieszanym z czymś, co wprawiało jej serce w drżenie. Dojrzała uchylone drzwi łazienki, zza których wydobywało się ciche chrapanie. A może jednak zasnęła tutaj, a Mike w łazience? W tamtym momencie nie była już niczego pewna poza tym, że wszystko się posypało.

    Wiele razy myślała o tym, że się spotkają. Czasem przypadkiem, na mieście, a czasem było to zaplanowane. Uśmiechał się do niej ciepło, zapewniając, że on również tęsknił. Spędzali czas w kawiarni, jedząc najsłodsze ciastka jakie tylko były o ofercie. Czasem spacerowali wzdłuż jeziora Michigan, a kiedy indziej po prostu palili papierosy na balkonie, a ona znów rysowała w notatniku ich wspólne chwile. Te wymyślone momenty były dla niej piękne i być może, naiwnie na nie czekała. Do czasu...

    Do czasu, aż nie złapał jej w uścisk, który paraliżował ciało. Do czasu, aż nie usłyszała pierwszych strzałów. Do czasu, aż nie ujrzała wycelowanej w swoją stronę lufy. Do czasu, aż nie zobaczyła Michaela, znęcającego się nad bezbronnym mężczyzną. Do czasu, aż nie poznała prawdy. Do czasu, aż nie zaczął przypominać jej Zacka oraz podpitych kolegów ojca. Do czasu, aż nie zadał jej bólu skojarzonego z przeszłością.

    Mike pojawił się na powrót w jej życiu dokładnie w momencie, kiedy zdecydowała się o nim zapomnieć. Postanowiła ruszyć z miejsca, robiąc potężny krok w przód. Jednak los zweryfikował to  w okrutny sposób, zmuszając by cofnęła się aż o dwa kroki. Bała się, że teraz na zawsze utknie w więzieniu, sygnaturowym jego nazwiskiem. Że już zawsze, będzie o nim myśleć, a przecież on, już dawno nie robił tego o niej. 

    Była wściekła. Niewyobrażalnie wściekła. Nie mogła znieść tego, że tu był, chociaż jeszcze dwa dni temu tak bardzo go pragnęła. Jednocześnie nie mogła udźwignąć myśli, że mogłaby już nigdy więcej nie poczuć jego zapachu. Wciąż darzyła go silnym uczuciem, jednak wczorajszej nocy dojrzała coś, czego być może jej osiemnastoletni umysł nie potrafił dostrzec trzy lata temu.

    Michael O'Connor był potworem. 

    Potworem, którego w tamtej chwili kochała i nienawidziła jednocześnie. Bała się momentu, w którym jedna z szal znacząco się przechyli.


***

    — Yvette! — Hailey Arnett krzyknęła tak głośno, że prawdopodobnie słyszała ją cała dzielnica. 

    Widok przyjaciółki był dla niej zbawieniem. Stojąc u progu apartamentu, we wczorajszych ubraniach czuła się zmęczona jak nigdy dotąd. Gdy tamta zatrzasnęła za nią drzwi, Hailey niespodziewanie zamknęła ją w szczelnym uścisku. Nie spodziewała się tego, jednak przyjęła to z cichym westchnięciem.

    — Tak się martwiłam! Nie odbierałaś telefonu! Prawie zeszłam na zawał, gdy zobaczyłam twoje mieszkanie w telewizji, w dodatku obklejone taśmą policyjną w tym okropnym kolorze.

    Reynolds mogła wyobrazić sobie, jak wykrzywia usta w grymasie obrzydzenia, a jednocześnie na jej twarz wpływa ulga.

    — Przepraszam — wyszeptała tylko, łamiącym się głosem. — To była długa noc... 

    — Dla mnie i Milesa, również. Zamartwialiśmy się jak cholera, a dobrze wiesz, że ja mało kiedy czymkolwiek się przejmuję.

     — Wyszłam z domu bez telefonu — odpowiedziała. — To wtedy to się stało.  Nie mogłam wrócić nawet po niego...

Tam Gdzie Gwiazdy Świecą NajmocniejWhere stories live. Discover now