Rozdział 16

180 23 2
                                    

Josephine

Procedury w szpitalu były potworne.

To znaczy, z punktu widzenia szpitala na pewno miały sens, ale dla mnie chwilowo stanowiły utrapienie. Miles z początku był na badaniach, a później leżał nieprzytomny, więc ani ja ani jego brat nie mogliśmy tam wejść. Nie, gdy nikt nie mógł udzielić nam na to zgody. Plątaliśmy się więc z Jasonem po korytarzu, otoczeni jaskrawym światłem i drażniącym brzęczeniem jarzeniówek.

Nie dowiedzieliśmy się z zbyt wiele o tym, w jakim był stanie.

— Nie powstrzymałam go — powiedziałam sama do siebie z rozpaczą. — Mogłam to zrobić, Jay. Powinnam była to zrobić...

— Jak to, co masz na myśli?

Opadł na plastikowe krzesło tuż obok mojego i zaczął gładzić mnie po plecach.

— Spędził u mnie noc — wymamrotałam na granicy łez. — Rozmawialiśmy o wszystkim. Ja ch-chyba wywarłam p-presję.

— Josie, to nie twoja wina.

— Ale czuję, jakby była.

— Niepotrzebnie — dodał pewnym głosem. — Nie jest.

Nie kłóciłam się już z nim, po prostu milczałam. Cisza była bezpiecznym wyborem, bo czułam w sercu, że gdybym tylko cokolwiek dodała, niechybnie zalałabym się łzami.

Ożywiłam się dopiero wtedy, kiedy w polu widzenia pojawiła się sylwetka, którą doskonale znałam. Wysoki mężczyzna z gładko zaczesanymi włosami przemierzał korytarz tak szybko, jak pozwalał mu na to elegancki garnitur. Nie miał teczki, a białą koszulę plamiły pojedyncze ślady po krwi, która zapewne należała do Milesa. Nigdy nie widziałam go z tak poważną, nieobecną miną.

Być może ten dzień odcisnął swoje piętno na większej liczbie osób, niż mogłam się spodziewać.

— Lewis — zawołałam go w nerwach. — Tutaj!

Od razu skierował się w naszą stronę.

Nie mogłam pogodzić się z tym, jak poważnie wyglądał.

— Hej, Josie. — Przyciągnął mnie w silnym uścisku. — Dobrze, że tu jesteś.

Przez chwilę trwaliśmy w tej bliskości, oboje tak zmęczeni i zdenerwowani.

Częściowo żywiłam do niego urazę sprzed lat, ale im dłużej trzymał mnie w tej kryzysowej chwili, tym większe rosło we mnie wybaczenie. Kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie, oboje skinęliśmy głowami.

— Jason. — Uścisnęli pospiesznie dłoń. — Dobrze, że jesteście. Chciałem się z wami skontaktować, ale nie miałem numeru, a jego telefon wypadł gdzieś w gabinecie. To był totalny chaos.

— Byłeś z nim? — spytał starszy z braci Henley. — Co tam się stało?

— Kurwa, to jest kosmos — wydusił Lee, po czym zaczął nerwowo pocierać twarz. — Wiedziałem, że będzie źle już wtedy, kiedy poprosił, żebym stał pod drzwiami.

— Po co?

Musiałam objąć się własnymi rękoma.

Czułam, że ta opowieść zmierzała w złym kierunku.

— Wręczył mu wypowiedzenie — kontynuował. — Potem potoczyło się ekspresowo. W jednej chwili jeszcze rozmawiali, a w drugiej go rąbnął. Usłyszałem tylko, jak woła „tato", a gdy wpadłem do środka, to leżał już na ziemi... I ta krew... Kurwa!

Moja wyobraźnia nie nadążała za tą krwawą opowieścią.

— Wiadomo, co mu jest?

— Wstrząs mózgu. Upadł głową na kant stołu. — Wzrok Lewisa zrobił się pusty. — Złamane żebro. Tyle mi powiedzieli, jak go tu przywiozłem, później musiałem iść żeby zająć się kancelarią i złożyć zeznanie.

— Zeznanie — powtórzyłam głucho.

Wiedziałam, że to nie była moja wina, ale i tak spadło na mnie poczucie beznadziei.

Może gdybym poprosiła go, by został, nic takiego by się nie wydarzyło.

Może gdybym nie była taka uparta, zostalibyśmy razem cały dzień w łóżku.

Nie, pomyślałam.

Nie mogłam tego sobie robić.

Od tego festiwalu użalania się uratowała nas pielęgniarka, która wpadła na korytarz. Przyjrzała nam się z rezerwą, potwierdziła tożsamość, a później powiedziała, że możemy do niego wejść. Prawdę mówiąc, on sam zapytał, czy tak byliśmy.

Cieszyłam się, że go nie zawiedliśmy.

W końcu zaprowadzono nas pod jego salę.

— Pojedynczo — fuknęła na nas starsza kobieta, nim odeszła. — I proszę nie denerwować pacjenta. Potrzebuje spokoju.

Spokój?

Dla niego w tej chwili mogłam stać się najspokojniejszą osobą na świecie.

— Idź, Jason — powiedziałam do brata swojego ukochanego. — On cię potrzebuje.

— Ty idź — odparował od razu. — Zawsze potrafiłaś go wyciszyć.

— On ma rację — wtrącił Lewis. — Idź, my poczekamy.

W głębi serca chciałam tam wparować jako pierwsza.

Po prostu bałam się tego, co mogłam zobaczyć. Nie kłóciłam się jednak dłużej i ruszyłam przed siebie, chociaż nogi miałam ciężkie jak z ołowiu. Przy każdym kolejnym kroku serce biło mi coraz szybciej, a gdy automatyczne drzwi się rozsunęły, niewiele dzieliło mnie od omdlenia.

Miles nie leżał.

Światła były przygaszone, a on najwyraźniej wpatrywał się w ponury widok za oknem. Słoneczny poranek zamienił się w porywistą burzę, która w tej chwili przypominała moje wnętrze. Gdy błyskawica przecięła niebo, na moment wszystko się rozjaśniło.

Przypadkiem zauważyłam jego zakrwawione ubranie rzucone na fotelu i się wzdrygnęłam.

Po wewnętrznej walce zmusiłam nogi do kolejnych kroków, aż nie znalazłam się tuż obok. Nie chciałam go wystraszyć, więc spróbowałam coś powiedzieć, ale głos załamał mi się po drodze.

— Jestem tutaj — palnęłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. — M-Miles?

Nie zareagował.

A ja, kiedy stanęłam w końcu przed nim i zobaczyłam ogrom siniaków, zrozumiałam.

Miał nieobecne spojrzenie, jakby był tak obecny tylko ciałem. Widywałam go już w takim stanie, głównie w dzieciństwie, lecz już wcześniej zdarzało mu się dysocjować w ten sposób. Był ubrany w szpitalny fartuch pokryty kropelkami krwi, a w podrapanej dłoni miał wpięty wenflon z jakąś kroplówką. Najgorzej wyglądała cała jego głowa, którą zawinięto gigantycznym opatrunkiem. Siniaki były wprost potworne, a skóra napuchnięta, ciemniejąca od krwiaków.

Warga była pęknięta.

Nos napuchnięty, a pod nim dostrzegłam skrzepniętą krew.

— Miles — powiedziałam znowu, tym razem wkładając w to wszystkie emocje, które czułam. — Kochany...

W końcu na mnie spojrzał.

Apatia na moment zmieniła się w coś innego.

Nie mogłam się powstrzymać i sięgnęłam ręką do jego twarzy. Pogładziłam najlżejszym dotykiem policzek, a on od razu opuścił powieki w dół.

— Cz-cz-cz...

Boże.

Ostatni raz jąkał się przy mnie jeszcze w dzieciństwie.

Od tej myśli aż naszły mi łzy do oczu, a walka z nimi stawała się coraz trudniejsza.

— M-m-mo... U c-c-cie...

— Chcesz zostać u mnie?

Nie otworzył oczu, ale skinął z rozpaczą.

Kiedy zobaczyłam łzy w kącikach jego oczu, o mało nie rozpadłam się z rozpaczy.

— Oczywiście, że możesz. Ile tylko chcesz.

Yayımlanan bölümlerin sonuna geldiniz.

⏰ Son güncelleme: Feb 14 ⏰

Yeni bölümlerden haberdar olmak için bu hikayeyi Kütüphanenize ekleyin!

Winny [PRAWNICY #4 - spin-off]Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin