Rozdział 12

589 56 17
                                    


Halo, czy ktoś tu jeszcze jest ze mną i czekał na kontynuację historii Josie i Miles'a? :D 

*

🌙 Miles

Kumple Lewisa zazwyczaj okazywali się dziwakami, albo po prostu ludźmi, z którymi nie miałem nic wspólnego. Głośni, gadatliwi i tak aroganccy, że o mało nie całowali własnych odbić w każdej mijanej szybie. Nie, żeby jakoś specjalnie się z tym kryli. Niestety miałem bardzo podobne odczucia, gdy przekroczyłem próg kancelarii, do której posłał mnie mówiąc, że „Steve na pewno pomoże". Jeden rzut oka na lalusiów z wypucowanymi do lśnienia butami wystarczył, żebym w to zwątpił. Świadomość, że wcale tak mocno się od nich nie różniłem była naprawdę gorzka.

— Dzień dobry!

Recepcjonistka wychyliła się zza kontuaru, posyłając mi ciepłe spojrzenie. Musiałem mieć nietęgą minę, bo uśmiechnęła się trochę tak, jakby mnie pożałowała. Prawie, jakbym miał wypisane na twarzy, że byłem żałosnym tchórzem.

— W czym mogę pomóc?

— Byłem umówiony ze Steven'em — wymamrotałem, drapiąc się nerwowo po karku. — Jednak nie da rady się ze mną spotkać?

— Proszę poczekać momencik, już wywołuję go ze spotkania, panie...

— Miles Henley.

Oparłem dłonie o kontuar i zwiesiłem głowę, znużony własnymi myślami. Próbowałem odseparować swój zmęczony umysł od biurowego gwaru i wróciłem myślami do Josie. Moje serce gubiło rytm za każdym razem, gdy wspominałem jej twarz. Od razu zaczynałem tonąć w poczuciu winy, czego miałem dość. Musiałem rozwiązać tę sytuację raz na zawsze, inaczej zadręczyłbym się. Cholera, przecież i tak prowadziłem żałosne życie. Nie byłem szczęśliwy. Cholera, moja żona czerpała z życia więcej satysfakcji niż ja, kulący się w cieniu swojego pojebanego ojca. Odpychałem konfrontację z własnym staruszkiem bez końca, bo po prostu się go bałem. Przerażał mnie na wiele sposobów, o których wolałbym zapomnieć. Prawdę mówiąc, czasem żałowałem, że nie istniała machina wymazująca wspomnienia.

Jego pozbyłbym się w pierwszej kolejności.

— Czy to sławny przyjaciel Lewisa? — usłyszałem wesołkowaty głos.

Wynurzyłem się ze swoich myśli tylko po to, by stanąć oko w oko z uśmiechniętym facetem. Błękitnookim, wysokim i, cóż, typowym jak na prawnicze standardy. Proste włosy miał gładko zaczesane na jedną stronę, czym boleśnie przypominał mi środowisko, z którego planowałem uciec.

— Sławny? — wymamrotałem, podając mu dłoń. — A co opowiadał?

— Ach, to i owo. Podobno rozwodzisz się z Angelą.

Zmarszczyłem brwi.

— Skąd wiesz, jak moja żona ma na imię?

— Poznaliśmy się parę lat temu w przelocie.

Akcent, jaki nałożył na dwa ostatnie słowa sprawił, że się skrzywiłem. Mogłem się tylko, kurwa, domyślać, co to był za przelot. Po prostu świetnie.

— Doprawdy? — spytałem bez zainteresowania. — Cóż, to świetnie. Ty weźmiesz moją sprawę?

— Nie, ale będziesz w dobrych rękach. Obiecuję. To co, może golf w niedzielę?

— Nie, dzięki.

Wyglądał na gościa, któremu chyba nieczęsto odmawiano.

— Dlaczego?

Winny [PRAWNICY #4 - spin-off]Where stories live. Discover now