Rozdział 2

903 101 12
                                    

🌙 Miles

Gdyby ktoś z zewnątrz zapytał mnie, czy byłem szczęśliwy, potwierdziłbym bez namysłu tylko dlatego, że kłamstwa tak mocno weszły mi pod skórę. Były jak trucizna, którą zainfekowano we mnie na tyle głęboko, że sączyła się gęsto za każdym razem, gdy wymagała tego sytuacja. Cholera, nie byłem szczęśliwy, a wręcz bliżej było mi do depresji. Jak by to jednak wyglądało? Młody rekin biznesu, przyszły spadkobierca, przykładny syn i mąż, miałby cierpieć na coś tak pospolitego? Nigdy w życiu. W tej grze pozorów była tylko jedna prawidłowa odpowiedź i na potrzeby życia służbowego, właśnie jej się trzymałem. Czasem nachodziła mnie myśl, że może po prostu sam ściągnąłem na siebie te wszystkie emocjonalne porażki. Może po prostu były odwetem od losu za to, że dałem się zmanipulować i pogardziłem miłością, niszcząc jednocześnie nie tylko własny związek, ale i najszczerszą przyjaźń, jaką miałem.

Tamten dzień nie zapowiadał się wyjątkowo, choć jednocześnie już od momentu, gdy rozerwałem o świcie moje sklejone zmęczeniem powieki, czułem, że coś miało się wydarzyć. Zjadłem samotnie śniadanie i wrzuciłem na siebie jeden z garniturów, a przed wyjściem skinąłem głową w stronę mojej żony, która bez większych oporów sypiała z innymi mężczyznami, dając mi przyzwolenie, bym sam również żył swoim życiem. Nasza codzienność była niewiarygodna w ten karykaturalny sposób, będąc żywym ucieleśnieniem przeciwności dobrego małżeństwa. Rzadko sypiałem w naszym wspólnym mieszkaniu, ale akurat tamtego dnia skończyły mi się czyste ubrania. Odnotowałem sobie w głowie, że należało raz na zawsze zabrać wszystkie rzeczy do apartamentu, w którym faktycznie mieszkałem.

Jako ceniony prawnik kształcony latami przez mojego snobistycznego ojca w pracy, zająłem swoje miejsce w kafeterii i udawałem, że obowiązki mnie nie dotyczyły. Miałem zamiar zabić kiepski humor kilkoma słodkimi pączkami, ale jak zwykle przerwał mi mój najlepszy przyjaciel. Lewis rzucił swoją teczkę tak mocno, że krzesło, na które upadła, przesunęło się z przeraźliwym zgrzytem po podłodze. Ten facet czasem kompletnie nie miał wyczucia ani subtelności. Za grosz. 

— Cześć, Millie — zaświergotał, wyrywając jednego okrągłego pączka z mojego pudełka.

Chciałem trzasnąć go po palcach, ale niestety jego refleks był za dobry. Byłem tak w podłym nastroju, że nawet idiotyczne przezwisko nie robiło na mnie większego wrażenia.

— Nie uwierzysz, jakie mam ploteczki.

Uniosłem sceptycznie jedną brew, patrząc na niego bez większego zainteresowania.

— Nasz wspaniały kolega po fachu właśnie się rozwodził i powyciągali na niego niezłe brudy —powiedział szybko, a jego oczy błyszczały z zainteresowaniem. — Cicha woda brzegi rwie. Gość nieźle spuszczał swojej żonce łomot i nikt nawet o tym nie wiedział.

Wytarłem ręce w chusteczkę i zabrałem się za mieszanie kawy w styropianowym kubku, do której dosypałem solidną porcję cynamonu.

— Tak? — burknąłem. — I niby o kogo chodzi?

Nie chciałem wprost okazać zainteresowania, jednak nie mogłem ukryć, że gdybym stał, to jego odpowiedź wprost zwaliłaby mnie z nóg.

— O Jordana Shiffera — rzucił od niechcenia, wiedząc, że to nazwisko wprawi mnie w osłupienie.

Zamilkłem, a moja ręka zatrzymała się w bezruchu, gdzieś pomiędzy jednym a drugim okrążeniem wykonywanym łyżeczką w kubku. Poczułem, jakby całe moje ciało nagle zostało sparaliżowane i nieświadomie zacząłem gnieść styropian tak, że kawa podpłynęła niebezpiecznie blisko brzegów wątłego naczynia.

Moje serce waliło tak szybko, że poczułem się pobudzony i zdenerwowany, jakbym co najmniej przebiegł kilka maratonów. Wystarczyło nazwisko tamtego parszywego śmiecia, żeby przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Gość nieźle spuszczał swojej żonce łomot i nikt nawet o tym nie wiedział. Zamknąłem oczy i warknąłem, nawet nie wiedząc, kiedy to zrobiłem. Lewis doskonale wiedział, że ten fakt zainteresuje mnie ze względu na żonę pieprzonego Jordana.

Winny [PRAWNICY #4 - spin-off]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz