Rozdział 10

549 52 9
                                    

🌙 Miles

Josie naprawdę wiedziała, jak należało mnie podejść, by zasiać w moim złośliwym umyśle ziarno zwątpienia. Niby przypadkiem opowiedziała mi o tym, jak spotkała mojego brata w prowadzonej przez niego kwiaciarni i już to wystarczyło, by na nowo otworzyć w moim sercu ziejącą bólem ranę. Sprawiłem w moim życiu przykrość wszystkim tym, którzy mnie kochali, a zadowoliłem tych, dla których nigdy nie byłem nawet w czołówce priorytetów. Jakby nie wystarczał fakt, że rozkleiłem się jak dziecko, na sekundę przed tym, jak mieliśmy uprawiać najwspanialszy seks stulecia. Byłem kompletnym nieudacznikiem.

Frajerem bez własnego zdania, który dał sobie spieprzyć życie.

— Wiem, do czego dążysz — jęknąłem do słuchawki. — Ten numer nie zadziała, okej? Nie dam się wmanewrować w spotkanie z Jasonem. On nie będzie chciał ze mną rozmawiać, słyszysz?

Zbyła moją odpowiedź mruknięciem i wyrecytowała ulicę wraz z numerem. Doskonale wiedziała, że nie mógłbym wyrzucić tego ze swojej głowy, czy tego chciałbym, czy nie. Takie rzeczy budziły we mnie najbardziej obsesyjne instynkty.

— Sam zdecydujesz co z tym zrobisz. Ja tylko daję ci szansę — powiedziała miękko. — Tak na wszelki wypadek. Trzymaj się, Miles.

A potem przerwała połączenie.

Bezpośrednio po pracy poszedłem dokładnie tam, nadal trzymając w rękach skórzaną aktówkę. Niby to przypadkiem krążyłem przed wejściem tak długo, aż wiatr kompletnie rozszarpał moje starannie ułożone włosy. Jeden rzut okna na witrynę sprawił, że moje wnętrzności zacisnęły się w ciasny supeł. Serce waliło mi jak dzwon, a czoło zrosiło się potem. Byłem zdenerwowany i przerażony wizją spotkania z bratem.

Zmienił się?

Poznałbym go?

I przede wszystkim najważniejsze, czy nadal mnie nienawidził?

Wszedłem do przestrzennej kwiaciarni i zacząłem plątać się pomiędzy dziesiątkami bukietów, podziwiając kątem oka, jak mój brat obsługiwał klientów, razem z kobietą, która prawdopodobnie była jego żoną. Byłem trochę jak najgorszy rodzaj podglądacza, którego dało się wypatrzeć już na pierwszy rzut oka. Jeśli coś mnie tam zaskoczyło, to bez dwóch zdań wielkość lokalu. Wyglądało na to, że biznes kręcił się naprawdę dobrze, co było niezłym osiągnięciem w czasach brutalnego kapitalizmu.

Kiedy w końcu zrobiło się pusto, przyszedł do mnie.

— W czym mogę panu pomóc? — zapytał z lekkim uśmiechem, podążając za moim wzrokiem w stronę kwiatów, którym się przypatrywałem.

— Szukam czegoś dla ukochanej. Takie mogą być na przeprosiny?

Wskazałem palcem na bukiet w ulubionym kolorze Josie.

— Wszystko zależy od gustu — odpowiedział mi lekko, a ja oddałem mu uśmiech.

Jasna cholera, nie poznawał mnie.

Ale jak mogłem go winić? Gdy wybiegł z domu po kłótni z ojcem, ja byłem zaledwie dzieciakiem, któremu dopiero wyrastał pierwszy wąs pod nosem. Faktycznie, z biegiem lat zadbałem trochę bardziej o swoją muskulaturę, a potem zapuściłem zarost i włosy. Mimo wszystko było w tym coś przykrego, że nie poznawał mnie własny brat, a i ja nie mógłbym ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że poznałbym jego. Plakietka z imieniem i nazwiskiem nie pozostawała wiele miejsca dla wyobraźni, ale w głębi serca wiedziałem, że bez niej mógłbym go minąć na ulicy nawet o tym nie wiedząc. Kurwa, może już kiedyś nawet to zrobiłem. Świat był przecież cholernie małym miejscem.

Winny [PRAWNICY #4 - spin-off]Where stories live. Discover now