To było niemożliwe. Musiałem wybić sobie z głowy ten absurdalny pomysł, wybić sobie ją z głowy i skupić się na tym, co było najważniejsze. Na sprawach Winterhills, na pilnowaniu przekazywanej pokoleniom tajemnicy, na zapewnieniu bezpieczeństwa swoim ludziom. Nie mogłem pozwolić, żeby jakieś przelotne zauroczenie pozbawiło mnie jasności umysłu i zepchnęło na dalszy plan sprawy, które naprawdę miały znaczenie.

– Wasza Wysokość?

Kiedy Alfred niepewnie wszedł do mojego gabinetu, nie wiedziałem jeszcze, że wszystkie moje poczynione dotychczas postanowienia trafi szlag...

– Tak, Alfredzie? – wzdycham, podnosząc na niego wzrok. Lokaj był w zamku, odkąd pamiętam, obejmował to stanowisko już za panowania mojego ojca, będąc jednocześnie najbardziej zaufaną osobą na królewskim dworze. Był niemal jak członek rodziny i darzyłem go nieograniczonym zaufaniem.

Starszy mężczyzna niepewnie postępuje kilka kroków do środka, jego brwi są ściągnięte w zmartwieniu, co zaczyna budzić we mnie niepokój.

– Pod pana nieobecność królowa wyjechała w odwiedziny do kobiety poznanej na balu koronacyjnym – informuje powoli lokaj, spoglądając mi w oczy z wahaniem.

– Wzięła ze sobą przynajmniej strażników? – pytam ze znużeniem, opierając łokcie na blacie stołu.

– Tak, miała eskortę... – odpowiada mężczyzna, chcąc dodać coś jeszcze, ale nieświadomie mu przerywam.

– Chociaż raz się mnie posłuchała. Zdumiewające, że zrobiła to dopiero pod moją nieobecność. Zapewne po to, aby nie dać mi satysfakcji – mówię z posępnym uśmiechem. – Nie zabroniłem jej ruszać się z pałacu, nie jest tutaj więźniem. Ale dziękuję, że mnie o tym poinformowałeś, Alfredzie.

Przeczesuję włosy palcami, przekonany o tym, że lokaj po tych słowach opuści pomieszczenie, ale on nie rusza się z miejsca. Ponownie więc podnoszę na niego wzrok, unosząc brwi w zaciekawieniu, co jeszcze tak pilnego ma mi do przekazania.

– O co chodzi? – dopytuję, przechylając głowę w skupieniu.

– Królowa do tej pory nie wróciła do pałacu – obwieszcza, na co przez moje ciało przechodzi dreszcz niepokoju. – Wyruszyła tego samego dnia co Wasza Wysokość, więc minęło już kilka dni od jej wyjazdu. Nie chcę niczego sugerować, ale...

– Jak to: jeszcze nie wróciła? – pytam, prostując się gwałtownie na fotelu. – Wysłałeś ludzi w miejsce, w które się wybrała?

– Nie, Wasza Wysokość. Uznałem, że to pan powinien zadecydować – wyjaśnia ze spokojem, tak różnym od emocji, jakie przetaczają się w tej chwili przeze mnie.

Wyruszyła w dzień mojego wyjazdu, więc musiała planować to do jakiegoś czasu. Jeśli miałyby być to zwyczajne odwiedziny, już dawno powinna być z powrotem na miejscu. Co mogło zajmować jej aż tak dużo czasu, aby do tej pory nie pojawiła się w domu?

– Czy zabrała ze sobą jakieś rzeczy? Ubrania? – dopytuję, starając się ukryć niezadowolenie, jakie wywołują we mnie myśli, że ona mogła po prostu stąd uciec. Wykorzystała okazję, że nie było mnie w pobliżu i opuściła pałac, bo nie mogła dłużej znieść przebywania ze mną pod jednym dachem. Z potworem, który zmusił ją do tego małżeństwa z rozsądku. Z mężem, którym gardziła.

– Nie, nic ze sobą nie zabrała – odpowiada lokaj. To właściwie nie musiało jeszcze niczego oznaczać. Była królową, mogła mieć, cokolwiek zapragnęła, gdziekolwiek by się udała.

Zaciskam usta w wąską kreskę, walcząc z narastającym gniewem. Och, potrafiłem zrozumieć powody jej ucieczki, naprawdę. Bywałem wobec niej szorstki, nieprzyjazny, a nawet agresywny. Odpychałem ją od siebie praktycznie przez cały czas, zbyt przerażony perspektywą prawdziwego uczucia, jakie mogłoby się między nami zrodzić, aby dopuścić ją do siebie bliżej. Aby pozwolić jej się poznać z innej strony, której nie ukazywałem niemal nikomu. Poza tym żyłem w przekonaniu, że ona nie byłaby zdolna mnie pokochać, nie po tym wszystkim...

– Alfred! Pomocy, Alfredzie!

Z potoku natarczywych myśli wyrywa mnie nagły krzyk rozlegający się na korytarzu. Lokaj otwiera oczy z zaskoczenia, a potem kłania się pospiesznie i opuszcza gabinet, a ja kierowany dziwnym przeczuciem, podążam za nim.

Przez korytarz biegnie jedna ze służek, która na nasz widok zatrzymuje się gwałtownie, starając się zapanować nad oddechem. Jej spojrzenie przesuwa się po mnie, wykonuje szybki ukłon, a potem z wielkim niepokojem na twarzy patrzy na Alfreda.

– Królewski powóz został dostarczony pod pałac – mówi niespokojnie, zerkając na mnie z obawą. – Bez królowej.

Te dwa słowa są jak uderzenie w twarz.

Lokaj mówi coś do służki, ale ich rozmowa w ogóle do mnie nie dociera, a nogi same prowadzą mnie w stronę dziedzińca, gdzie w tej chwili rozgrywa się kompletny chaos. Kilku górników przetransportowało uszkodzoną królewską karocę pod same schody. Strażnicy zbiegli się, aby pomóc wysiadającym z niej postaciom i choć wiem już, że nie zobaczę wśród nich Julii, moje serce zatrzymuje się na boleśnie długą chwilę, gdy mężczyźni opuszczają powóz.

– Gdzie ona jest? – pytam, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.

Zbiegam po schodach, zaślepiony furią, chcąc rozszarpać na strzępy osoby odpowiedzialne za rozgrywającą się właśnie scenę. Kiedy jednak zbliżam się do ludzi z powozu, z całą grozą dociera do mnie, jak poważnie są ranni. Woźnica podtrzymuje słaniającego się na nogach strażnika, chociaż całe jego ramię pokryte jest krwią. Strażnik jest niemal nieprzytomny, jego twarz pokryta jest siniakami, a z ręki przyciśniętej do prawego boku sączy się szkarłatnoczerwony płyn.

– Gdzie ona jest? – powtarzam, znajdując się już naprzeciwko rannych.

Woźnica unosi na mnie zmęczone, pełen bólu oczy i choć już wtedy wiem, że jego odpowiedź ani trochę mi się nie spodoba, to i tak całe moje ciało zamiera w oczekiwaniu.

– Przykro mi, Wasza Wysokość... królowa została porwana.

Castle On The HillWhere stories live. Discover now