Rozdział 28

135 11 3
                                    

Amelie nie miała ochoty życzyć nikomu powodzenia, a już tym bardziej nie Charlesowi. Głównie dlatego, że w jej ustach byłby to nic nieznaczący zwrot, który nie miałby żadnego pokrycia z jej szczerymi intencjami. Przecież nie zależało jej na zwycięstwie przeciwnika, prawda? Musiała walczyć o swoje, ale oprócz chęci zajęcia pierwszego miejsca w tej klasyfikacji, w jej głowie pojawiło się także przeświadczenie, że swoją postawą musi coś udowodnić i pokazać, iż pogląd rudego mężczyzny nijak ma się do rzeczywistości.

Pociągnęła Dolly za sobą, a James podążył tuż obok. Tupała tak mocno, że niemal wyczuwała poszczególne kępki suchej trawy wbijające się w podeszwę buta. Gdyby pod jej stopami znalazł się bruk, wówczas zagłuszyłaby nawet stukot końskich kopyt.

– Wiedziałeś? – zapytała ochroniarza, gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu pozostałych, a jej gniew nieco się ostudził.

– O czym?

– O tym, że woli mężczyzn – wyjaśniła zawstydzona, czując nieprzyjemne ściskanie w żołądku i wypieki na policzkach. Odrobinę zwolniła kroku, chcąc ukryć zdradzające ją elementy za łbem klaczy.

– Nie, nie wiedziałem – odpowiedział po chwili namysłu, która wydawała się być Amelie dziwnie podejrzana.

– A ja mam ci uwierzyć? – zapytała niby żartobliwie, ale sądząc po odpowiedzi, którą otrzymała od ochroniarza, ten ją za taką nie uznał.

– Nie interesuje mnie co zrobisz z tą wiedzą – odburknął.

– Dlaczego taki jesteś?

– Bo szukasz drugiego dna tam, gdzie go nie ma – warknął zatrzymując się w pół kroku, na co księżniczka również przystanęła. – Może będziesz zaskoczona, ale tworzenie spisków przeciw twojej osobie nie sprawia mi aż takiej satysfakcji, na jaką liczysz.

– Nie chciałam...

– Czego nie chciałaś, księżniczko? Urazić mnie? – prychnął pogardliwie. – Potrzebujesz znacznie więcej, by to zrobić – wyjaśnił. – Niemniej jestem już zmęczony twoją podejrzliwością.

– Nie jestem podejrzliwa.

– Kiedy wreszcie skończysz udawać?

– Nie... – zaczęła, ale widząc uniesioną brew Jemesa zrezygnowała z kończenia zdania. Westchnęła sfrustrowana, czując, że kontrola powoli wymyka jej się z rąk. – Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Zdaje mi się, że właśnie ci to powiedziałem.

Zacisnęła mocno usta, nie wiedząc jak zareagować.

– Nie dałeś mi dobrego powodu, bym w ogóle mogła rozważyć zaufanie ci – wyjaśniła w napięciu jednocześnie zadzierając podbródek i krzyżując ręce na piersi oraz czekając na jego reakcję, która ostatecznie nie nadeszła.

Zamiast tego mężczyzna wpatrywał się w nią niczym w muzealny okaz. Zapragnęła uciec przed jego oceniającym wzrokiem, ale nawet nie miała takiej możliwości.

– Odpowiesz? – zagadnęła nie mogąc dłużej znieść ciszy. – Nieuprzejmym jest zbywać pytanie.

– O ile dobrze zauważyłem, to nawet go nie zadałaś – odpowiedział lekko uszczypliwie patrząc jej prosto w oczy.

– Wydawało mi się, że to dość oczywiste, że chcę prowadzić dyskusję a nie monolog.

– A mnie wydawało się, że to oczywistym, że nie działam na twoją niekorzyść.

– Wychodzi na to, że oboje poczyniliśmy błędne założenia.

– Najwyraźniej – odburknął pełen irytacji.

– Wrócimy do tej rozmowy później. Drużyna na mnie czeka – oznajmiła kończąc toczącą się między nimi wymianę zdań.

Powiedziawszy to, założyła toczek na głowię, a następnie wsunęła nogę w strzemię i zapierając się na nim, spróbowała dostać się na grzbiet klaczy. Po nieudanej próbie poprzysięgła siebie, że od jutra rozpoczyna trening mający na celu poprawić stan jej mięśni i pozbyć się drewnianego stołka raz na zawsze. Kto by pomyślał, że tak zmyślny gadżet w przyszłości okaże się być strzałem w kolano?

– Pomóc ci? – usłyszała głos za sobą, który odezwał się właśnie wtedy, gdy podejmowała trzecią próbę.

– Poradzę sobie – wymamrotała, niezgrabnie gramoląc się na konia i sapiąc przy tym niemiłosiernie.

– Gwarantuję, że to cię nie zabije.

– A ja, że dam rade sama – odparła automatycznie nadal zmagając się z problemem.

James zaśmiał się wymownie, nie mogąc dłużej utrzymać powagi.

– Co się tak bawi? – zapytała odwracając się do ochroniarza i posyłając w jego stronę mordercze spojrzenie. Jej nozdrza wręcz falowały, a klatka piersiowa rozszerzała się, to znów kurczyła, w zatrważającym tempie. Pasmo rudych włosów wydostało się z upięcia i powiewało przed twarzą księżniczki niesione lekkim wiatrem.

– Zawsze masz taki problem z przyjmowaniem pomocy czy zdarza się to tylko wtedy, gdy propozycja wychodzi ode mnie?

– Chętnie bym ją przyjęła, gdybym jej potrzebowała – wyjaśniała względnie opanowanym głosem. – W tym momencie mam sytuację pod kontrolą.

Pech jednak chciał, że gdy tylko słowa te opuściły jej usta, noga wyślizgnęła jej się ze strzemienia i jedynie cud uchronił ją od upadku na pośladki.

– To jak będzie? – zagadnął z zadowoleniem kipiącym z każdego pora jego skóry.

Nie chciała dać za wygraną. Rozważała czy nie robić z siebie pośmiewiska przez kolejne minuty, ale w jaki sposób miałoby to zadziałać na jej korzyść? Bardzo dobrze wiedziała, że nie poradzi sobie sama.

– Niech będzie, pomóż mi – wymamrotała pod nosem.

– Proszę?

– Nie udawaj, że nie słyszałeś – westchnęła zmęczona ich potyczką.

– Nie udaję.

– To świetnie, a teraz podsadź mnie, bo mecz wkrótce się rozpocznie.

– Proszę.

O co mu chodziło? Amelie powoli zaczynała żałować, że w ogóle zdecydowała się ugiąć.

– James, nie mam czasu na twoje żarty. Poza tym, jeśli chcesz, żebym coś powtórzyła to powinieneś popracować nad swoją intonacją. Marnie ci to idzie.

– Zaintonowałem to tak, jak chciałem – poinformował. – Nie usłyszałem od ciebie słowa proszę – dodał i uśmiechnął się wyzywająco.

Księżniczka zjeżyła się. Może nie wykazała się wyjątkową kulturą, ale nie spodziewała się, że James jej to wytknie. Pierwszym odruchem była gotowość do natychmiastowego ataku, ale w porę się powstrzymała. Ochroniarz miał rację, notoryczne dogryzanie sobie nie służyło żadnemu z nich. Dochodziła także do wniosku, że traktowała go niesprawiedliwie. Nigdy nie zwróciłaby się w taki sposób do nikogo innego. Dlaczego więc traktowała go gorzej od reszty? Musiała to zmienić, a przynajmniej postarać się.

– Czy zechciałbyś pomóc mi wsiąść na konia, proszę?

Zestresowała się. A co, jeśli odmówi? Miałby do tego pełne prawo zważywszy na jej wcześniejszą postawę, a po takim upokorzeniu raczej ciężko będzie się jej pozbierać.

– Z największą przyjemnością – odpowiedział sprawiając, że spięcie Amelie lekko zelżało.

Podszedł do niej, ustawił się za jej plecami i z najwyższą ostrożnością ułożył swoje dłonie na jej talii. Wzdrygnęła się, niegotowa na tę bliskość.

– Boli? – zapytał lekko się nad nią nachylając i najwyraźniej błędnie odczytując wysyłane przez jej ciało sygnały.

– Twój chwyt?

– Nie, twoja duma – odpowiedział i jednym wprawnym ruchem uniósł ją do góry.

Królewski ochroniarzWhere stories live. Discover now