Rozdział 26

155 12 2
                                    

Obiektywnie rzecz biorąc, ich gra nie trwała długo, ale w umyśle Amelie czas ten dłużył się niemiłosiernie. Żałowała, że nie mogła po prostu zsiąść z konia i zakończyć tej potyczki, ale wówczas skazałaby na przegraną nie tylko siebie, do czego usilnie starała się nie dopuścić, ale także całą swoją drużynę. Może nie byli to jej przyjaciele, ani bliscy znajomi, ale nie chciała zawieść żadnego z nich.

Zadanie to niestety okazało się być cięższym orzechem do zgryzienia, niż początkowo zakładała, bo towarzyszyła jej jedynie banda laików, których dotychczasowe doświadczenie w grze w polo kończyło się na przywdzianiu wymyślnych strojów dzisiejszego poranka. Szybko stwierdziła, że albo miała wyjątkowego pecha, albo też dobór drużyn był zabiegiem celowym, mającym zagwarantować Charlesowi zwycięstwo. Matka zapewne skarciłaby ją za tak ogromną dozę podejrzliwości, ale nie mogła nic na to poradzić. Pokładanie dużego zaufania w drugiego człowieka, i to na dodatek obcego, niosło za sobą ogromne ryzyko, którego Amelie nie chciała podejmować, bo już wiele razy zdążyła się rozczarować. Nie chciała popełniać tego samego błędu po raz kolejny.

Poprawiła chwyt na kiju i wyprowadziła zdecydowane uderzenie w kierunku piłki, która znajdowała się tuż przy kopytach Dolly. Była zmęczona ciągłym naprawianiem błędów swoich kompanów, którzy miotali się na boisku nie potrafiąc ustalić priorytetów rozgrywki. Pot lał jej się z czoła, ale resztkami samokontroli nakazywała sobie powstrzymać chęć przetarcia go, aby nie spuścić oczu z celu nawet na sekundę, bo tylko ona zdawała się brać tę grę na poważnie. Może gdyby w nagrodę nie zaproponowała prawa do swojej ręki, wówczas mogłaby podejść do rozgrywki na większym luzie?

Zupełnie inną postawę reprezentował Charles wraz ze swoją ekipą, która toczyła zawzięty mecz przeciwko jej osobie. Nie oszczędzali Amelie, zażarcie torowali sobie drogę do zwycięstwa. Żałowała, że mężczyzna nie miał podobnego zamiłowania do koloryzowania co Kendric. Jego przechwałki okazały się być podstawne, bo swoimi umiejętnościami niemal jej dorównywał i sprawiał, że momentami miała problemy, by dotrzymać mu kroku.

Amelie z jednej strony nie miała serca katować konia i testować jego wytrzymałości, ale zależało jej na zwycięstwie bardziej niż kiedykolwiek, dlatego z ogromnym żalem ścisnęła łydki, nakazując Dolly przyspieszyć. Klacz posłusznie wykonała jej polecenie, sprawiając, że w następnych sekundach Amelie zdobyła punkt dla swojej drużyny, wyrównując tym samym punktację z rywalami.

Gdy chwilę później sędzia zarządził zakończenie przedostatniej części meczu, Charles zrównał się z nią przy bramce.

– Radzisz sobie lepiej niż podejrzewałem – skomentował starając się opanować zadyszkę, która dokuczała mu w równym stopniu co jej.

– Z ust mi to wyjąłeś – odpowiedziała uśmiechając się do mężczyzny, który odwdzięczył się jej tym samym, a następnie zsiadła z konia i starała się zignorować oceniające spojrzenie, które posłał w jej stronę Charles. Czemu tak bacznie się jej przyglądał?

Drżącą z wysiłku ręką pogłaskała Dolly, która ochoczo pomachała łbem w reakcji na tę pieszczotę. Amelie nie była przywiązana do tego zwierzęcia, ale dotykiem chciała przekazać jej wyrazy uznania i pokazać, że doceniła jej wysiłek podczas meczu. Pod palcami wyczuwała silne drgania mięśni, które zaczęły się rozluźniać pod naciskiem jej dłoni, a także lekki chłód potu, który zrosił sierść klaczy.

– Udało wam się dojść do porozumienia? – usłyszała pytanie między jednym muśnięciem grzbietu a drugim.

Odwróciła się do mężczyzny nagle zapominając o koniu.

– Mam na myśli twojego ochroniarza – wyjaśnił widząc jej zdezorientowanie. – Wyglądał na niezadowolonego z twojej propozycji – sprecyzował, na co Amelie nieznacznie się rozluźniła.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz