Rozdział 12

211 15 1
                                    

Po nieudanej kolacji musiała przeczekać trzy godziny, aby zyskać pewność, że nie natknie się na nikogo po drodze, gdy wreszcie przyjdzie jej wymknąć się do kuchni i oddać upragnionej rozpuście.

Spojrzawszy na zegarek utwierdziła się w przekonaniu, że droga powinna być wolna i narzucając na siebie satynowy szlafrok wreszcie ruszyła ku celowi. Nie mogła dłużej ignorować żołądka, który upominał się o brakujące kalorie.

Pierwszym co zrobiła wchodząc do kuchni, było złapanie za drzwiczki lodówki i przejrzenie jej zawartości. Amelie aż ślinka ciekła na widok licznych serów, wędlin, a także przeróżnych ciast i deserów. Najchętniej posmakowałaby wszystkiego po trochu, ale rozgrzebując każdą rzecz z osobna z pewnością zwróciłaby tym czyjąś uwagę.

Niczym w amoku zaczęła wyciągać coraz to nowe rzeczy z czeluści lodówki i odstawiać je na stół znajdujący się za jej plecami. Zwieńczeniem jej poszukiwań okazał się kawałek tortu, który aż sam prosił się o skosztowanie. Chwyciła mały talerzyk, uniosła go do nosa i zaciągnęła się cudownym aromatem ciemnej czekolady. Nie mogąc się powstrzymać, przejechała palcem wskazującym po kremie i wykonując mały taniec radości oblizała opuszek. Jęknęła głośno czując ten wspaniały smak na języku i odłożyła znalezisko obok reszty smakołyków.

– Gdybym nie widział jak pakujesz ten krem do ust, to pomyślałbym, że przed chwilą przeżyłaś orgazm.

Amelie aż podskoczyła z przerażenia. Nie mogąc zapanować nad odruchem ciała, plecami uderzyła w lodówkę i tym samym wprawiła w wibracje całą jej zawartość.

– Co tu robisz? – pisnęła widząc Jamesa schowanego w cieniu i złapała się za klatkę piersiową.

Siedział niedbale oparty o przeciwny koniec stołu, z głową podpartą na dłoni i prawą nogą zarzuconą na kolano drugiej. Garniturowe spodnie ciasno okrywały uda mężczyzny, sprawiając, że księżniczce zaschło w gardle. W niczym nie pomagał także jego palec wskazujący, sunący od jednego końca jego dolnej wargi do drugiej. Jak to możliwe by ktoś tak irytujący i działający na jej niekorzyść był w równym stopniu atrakcyjny?

Amelie mocniej otuliła się szlafrokiem, bo pod jego świdrującym spojrzeniem poczuła się naga. Gdyby tylko istniał sposób, aby potraktować ten kawałek ubioru jako schron, na pewno by się w nim schowała. Nie powinien widzieć jej w takim stroju, a tym bardziej nie w momencie, gdy komentarz na temat wydawanych przez nią jęków rozkoszy rozgrzał ją do czerwoności.

– Upewniam się, że żadna rozkapryszona księżniczka nie postanowi uciec z pałacu – wyjaśnił lekko zachrypniętym głosem wylewając na nią mentalny kubeł lodowatej wody.

Zwęziła oczy w wąskie szparki i krzyżując ręce na piersi zbliżyła się do niego.

– A to przypadkiem nie ty pomagałeś załatać dziury w ochronie? Nie wierzysz, że ci się udało?

– Sarkazm, księżniczko? Jestem poruszony.

– I dla twojej wiadomości nie jestem rozkapryszona.

– Wolisz abym nazwał cię rozwydrzoną?

– Mam swoje powody, by tak się zachowywać – odparła zadzierając brodę.

– Podaj choć jeden – rzucił wyzwanie wstając z miejsca i chowając obie dłonie w kieszeniach spodni.

Górował nad nią, mimo tego, że byli oddaleni od siebie o jakieś kilka metrów. Przeczuwała, że chciał tym zbić ją z tropu, bo doskonale wiedział jaką broń stanowi pewność siebie, a tej mu nie brakowało.

– Wprowadzasz zbyt duże zamieszanie – wyjaśniła.

– W co? – zapytał zmniejszając łączący ich dystans.

Królewski ochroniarzWhere stories live. Discover now