Rozdział 4

268 12 1
                                    

Z gracją zsiadła z konia, otrzepała bryczesy z sierści, która czepiała się ich jak magnes, i wyprostowała się niczym struna chcąc dorównać wzrostem Jamesowi. Wiedziała, że to niemożliwe, bo mężczyzna przewyższał ją niemal o głowę, ale pewność siebie czasami potrafiła zdziałać cuda.

Jej ojciec bardzo często przybierał taką właśnie pozę, sprawiając, że wygadanym politykom nagle brakło języka w gębie, a Amelie spędzając liczne godziny na obserwowaniu go, nauczyła się go naśladować.

Coś jednak było nie tak. Albo wyszła z wprawy, albo to James był wyjątkowo twardym zawodnikiem. Nie dał się jej złamać, mimo tego, że wystawiła go na próbę już kolejny raz. Nikt jednak nie był niepokonany, po prostu jeszcze nie znalazła na niego odpowiedniej broni.

Znalezienie jej będzie musiało jednak poczekać, bo na ten moment nie miała ochoty wchodzić z nim w kolejne potyczki. Wyminęła go i na powrót udała się w stronę pałacu, z którego jeszcze nie tak dawno wychodziła.

– Zajmijcie się koniem – usłyszała za sobą znienawidzony głos wydający polecenie stajennym. – To koniec przejażdżek na dziś.

Miała ochotę wyrzucić w jego kierunku masę przekleństw i przypomnieć, że dzięki niemu żadna przejażdżka się nie odbyła, ale tym jedynie przyznałaby, że wyprowadzał ją z równowagi

Zaryzykowała jedno spojrzenie przez ramię i dostrzegła, że mężczyzna podąża tuż za nią. Zacisnęła dłonie w pięści i przyspieszyła kroku chcąc się od niego oddalić, ale przeczuwała, że to wcale go nie zniechęci.

– Nie musisz za mną iść – powiedziała, gdy James niemal się z nią zrównał.

– Ja o tym zdecyduję – odpowiedział, po czym zerkając na godzinę poprawił zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku.

Amelie dostrzegła w tym swoją szansę.

– Musisz gdzieś być o tej porze? – zagadnęła widząc ten gest i naiwnie licząc, że wkrótce się go pozbędzie. – Jeśli masz jakieś plany, to nie będę cię powstrzymywać – oznajmiła uprzejmie, choć jedyne na co miała ochotę to własnoręczne wypchnięcie go za pałacowe bramy.

– Wkrótce powinienem zjawić się na lekcji łucznictwa.

Amelie przystanęła w jednej chwili i odwróciła się w jego stronę. Ich spojrzenia się spotkały – jej szaro-zielone wraz z jego ciemnobrązowym.

– Uczysz się strzelać? – zapytała prawdziwie zaciekawiona.

Czy to możliwe, aby znalazła choć jedną łączącą ich rzecz? Może to będzie początek drogi ku poprawie ich relacji? Może jedna rozmowa na temat łucznictwa uśpi jego czujność na tyle by nieco jej odpuścił?

– Ja nie, ale ty owszem – odpowiedział i tym samym wyrwał ją ze świata marzeń, w który na moment się udała.

– Znasz mój rozkład dnia? – zapytała i lekko zmarszczyła czoło.

– Nie przychodzę do pracy nieprzygotowany – oznajmił rzeczowo.

– Zajęcia odbywają się na terenie pałacu, co oznacza, że nie potrzebuję twojej ochrony.

– Czego z mojej ostatniej przemowy nie zrozumiałaś? – warknął.

Poziom irytacji Jamesa wzrósł nieco powyżej poziomu, z którym czuł się komfortowo. Znał wiele osób o podobnym charakterze, które myślały, że posiadanie prywatnego ochroniarza to nic innego jak przestawienie kolejnego pionka na szachownicy, który podda się ich woli bez cienia wątpliwości, ale on nie należał do osób, które tak łatwo ulegają. Miał własne zasady i zamierzał się ich trzymać niezależnie od tego jak głośno przyjdzie szczekać jego klientom. Może i był niesprawiedliwy oceniając wszystkich jedną miarą, ale księżniczka nie zrobiła nic, by wybić się ze znanego mu schematu.

– Łucznictwo zaczynam za godzinę – zaczęła. – Na ten czas udam się do swojego pokoju i chciałabym, abyś uszanował moją prywatność nie idąc tam ze mną.

– Oczywiście, księżniczko.

Usłyszawszy te słowa Amelie miała ochotę skakać z radości i wykonać dwa salta, gdyby tylko potrafiła je zrobić. Nie mogła uwierzyć, że James wreszcie dał jej chwilę na odsapnięcie od swojego towarzystwa.

Jej szczęście nie trwało długo, gdyż ochroniarz nie przestawał jej śledzić. Mijała kolejne korytarze, aż trafiła na piętro i przechodząc obok licznych sypialni wreszcie trafiła do swojej.

Po raz kolejny zażyczyła sobie, by mężczyzna po prostu zniknął, ale nastąpiło to dopiero wtedy, gdy zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Co prawda nie wyglądało na to, aby planował pchać się z butami do jej pokoju, ale nie mogła się powstrzymać przed tym niegrzecznym zachowaniem, które sprawiło jej niewyjaśnioną satysfakcję.

Gdy została sama, wreszcie odetchnęła z ulgą, ale wiedziała, że to jedynie chwilowe. Przebrała się w czyste ubrania, choć nawet nie zdążyła ubrudzić obecnych i usiadła przy stoliku kawowym, na którym czekało na nią świeżo przygotowane śniadanie, które służba przynosiła do jej pokoju codziennie o stałej porze. Uniosła pokrywę i zaciągnęła się wspaniałymi aromatami potraw znajdującymi się na tacy.

Owoce, warzywa, świeże pieczywo, naleśniki z syropem a także jajka w przeróżnych formach. Ilość jedzenia wystarczyłaby na wykarmienie kilku osób, ale nikt nie słuchał, gdy prosiła o przyrządzanie mniejszych porcji. Nie była w stanie zjeść nawet połowy, a w praktyce kończyło się zaledwie na ćwiartce. Nawet gdyby chciała, nie mogła zjeść więcej. Każdy spożywany przez nią pokarm był monitorowany i w przypadku odstępstw od normy, informowano o tym jej dietetyka a ten z kolei zdawał raport królowej.

Eleanor, jej matka, gdyby mogła to najchętniej sama kontrolowałaby każdy kęs trafiający do ust księżniczki, ale przez niefortunne zasłabnięcie Amelie kilkanaście lat temu, zatrudniono na to miejsce kierunkowo wykształconą osobę.

Była szczupła, nie miała ani grama zbędnego tłuszczu, ale w ocenie królowej to wciąż było dalekie od perfekcji, dlatego przyjmowała niemal głodowe porcje, ale na tyle odżywcze, by uniknąć sytuacji z przeszłości.

Dlaczego się nie sprzeciwiała? Cóż... próbowała, wielokrotnie, ale było to niczym walka z wiatrakami. Nie przemawiały do nich racjonalne argumenty, więc jedynym co mogła zrobić to nauczyć się ignorować donośne burczenie w brzuchu, które było jej stałym towarzyszem.

Wieczorami, gdy nikt nie patrzył, wymykała się do kuchni i podjadała niczym wygłodniały wilk, aby nadrobić deficyt kaloryczny z całego dnia. Był to jej słodki sekret, który pozwalał zachować jej zdrowe zmysły.

Po skończonym posiłku miała ochotę uciąć sobie krótką drzemkę, ale w obecnym stroju było to niewykonalne. Nie miała czasu, aby go zdjąć, a jeśli położy się w tym co ma na sobie to wygniecie każdy element, dlatego jedynie oparła się wygodnie w fotelu i przymknęła na moment powieki.

Skupiła się na miarowym oddychaniu, ale nie mogła zaznać pełnego odprężenia. Nieprzerwanie odnosiła wrażenie, że słyszy oddech Jamesa po drugiej stronie drzwi. Wyobrażała sobie, że stoi tam nieruchomo jak posąg i w głowie układa przeróżne plany na uprzykrzenie jej życia.

Królewski ochroniarzWhere stories live. Discover now