Rozdział 28: Tell me one more beautiful lie

352 29 3
                                    

  Ocknął się dość szybko. Był cały obolały, jednak wstał z jękiem. Usiadł na masce ciężarówki i rozejrzał się naokoło. Kierowca i Brian wydawali się być nieprzytomni, a raczej musieli być. W końcu Brian dostał w głowę, a drugi mężczyzna miał rozbite czoło, a z rany wolno sączyła się krew.

  Wsunął się do wnętrza kabiny. Przeszukał dokładnie oba wampiry w poszukiwaniu czegoś potrzebnego, lecz nic takiego nie znalazł. Komórka, którą miał kierowca, nie działała. Nie miał jak wezwać pomocy i do tego był bezbronny, gdyż pistolet Briana okazał się być atrapą.

  Pogrzebał jeszcze chwilę w ciężarówce z nadzieją, że może jednak coś znajdzie, ale nic z tego. Jedyną praktyczną rzeczą, jaka leżała w schowku, była apteczka. Z jej pomocą opatrzył ranę na głowie kierowcy. Drugi bandaż wykorzystał do przywiązania rąk Briana do uchwytu na suficie kabiny.

  Wyszedł na zewnątrz, mrużąc oczy od zbyt jasnego światła słonecznego, wychylającego się zza chmur. Chłopak ponownie rozejrzał się po otoczeniu. Zastanawiał się, co powinien zrobić w tej sytuacji. Czekać na pomoc, która może nie nadejść? Spróbować wrócić i mieć nadzieję, że dotrze do domu?

  Po długim kwadransie rozmyślań wybrał drugą opcję. Bał się tego, co mogło nastąpić po obudzeniu się Briana. Co prawda był związany, jednak bandaż nie był wytrzymałą liną, żeby utrzymać wampira.

  Szedł wolnym krokiem w kierunku, z którego przyjechała ciężarówka. Nie spieszył się, ponieważ bolało go dosłownie wszystko i był zmęczony. Jedyne o czym w tej chwili marzył to odrobina snu w ciepłym łóżku. Nie musiało być wygodne, ważne żeby było.

  Po kilku kilometrach zatrzymał się. Usiadł na przewalonym pniu drzewa, który leżał na poboczu. Chciał chwilę odpocząć, zanim ruszy w dalszą drogę. Głęboko oddychać, rozglądając się dookoła. Odkąd tylko siadł, czuł na sobie czyjeś spojrzenie. Miał wrażenie, że z każdej strony ktoś na niego patrzy.

  Nagle dostrzegł czarną smugę, przebiegającą na drugą stronę ulicy. Zniknęła w głębi lasu, nim Laurenty zdążył zareagować.

  "Apis?" – przeszło mu przez myśl. Sam nie był pewien, czy to był wilkołak, lecz jedynie on przychodził mu do głowy. Może i był głupi, mając nadzieję, że to był wilk, ale obecnie miał tylko to.

  Wstał z miejsca i poszedł w tamtym kierunku. Przedzierał się przez gęste zarośla, które raniły jego policzki i próbowały podrzeć jego ubranie. Gdy udało mu się z nich wydostać, trafił na obszerną polanę. Stanął na jej środku, szukając czarnego obiektu, którego nigdzie nie dostrzegł. Cicho westchnął. Był trochę rozczarowany, że nic tu nie zastał. Gdy już miał wracać, usłyszał za sobą:

  – Dostałeś za dużo swobody, prawda? – Głos Severego był chłodny, wręcz mroził krew w żyłach.

  Laurenty nic nie odpowiedział. Powoli odwrócił się w stronę wampira. Jego oczy naszły łzami, które momentalnie spłynęły po policzkach. Bez zbędnego namysłu przytulił się do Severego, łkając.

  – Przepraszam... Tak bardzo przepraszam... – jąkał się z przerwami na pociągnięcia nosem. – Ja nie chciałem...

  – Ciężko mi uwierzyć, że jesteś tu z jakiegoś innego powodu niż chęć ucieczki – rzekł z przekonaniem w głosie. Odepchnął od siebie chłopaka, który poleciał do tyłu i finalnie upadł na tyłek. Nie spodziewał się takiego potraktowania.

  – Naprawdę nie chciałem uciec... – Kolejne pociągnięcie nosem. – Może na początku... Ale zmieniłem zdanie... Zostałem porwany... Wiem, jak to brzmi... Ale to prawda...

  – Ciekawy zbieg okoliczności – prychnął. Kucnął przed Laurentym. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpalił jednego z nich. Zaciągnął się używką i chuchnął dymem prosto w twarz chłopaka.

  – Mówię prawdę. Jak mam ci to udowodnić? – spytał błagająco. Otarł łzy rękawem, jednak niezbyt to pomogło, gdyż te wciąż płynęły, niczym dwa wodospady.

  – Zdam się na twoją kreatywność. Skłam w piękny sposób. – Znów dmuchnął w twarz Laurentego.

  Chłopak nie odezwał się słowem. Czuł, że w oczach Severego został skreślony i nie miał pojęcia, jak mógł zmienić jego zdanie. Zostało mu jedynie czekać na cud, którego najprawdopodobniej nigdy się nie doczeka. Był przemieniony i w wielu kwestiach nie będzie traktowany jak prawdziwy wampir. Zamiast tego otrzymywał samą pogardę.

  Jednocześnie rozumiał wampira. Dobrze wiedział, co Severy w tej chwili sobie myślał. Był na niego zły i czuł się zdradzony. Podobne emocje targały Laurentym kilka godzin temu, gdy Brian pokazał swoją prawdziwą twarz.

  – Naprawdę zostałem porwany – szepnął.

  – Skończ z tymi bredniami. Ty siebie słyszysz? Mówisz, że chciałeś uciec, a teraz nagle zostałeś porwany. Przedszkolak potrafi wymyślić bardziej przekonującą historyjkę.

  – Uwierz mi, proszę – błagał, czując zbliżający się potok kolejnych łez. Wpatrywał się w Severego, szukając oznak litości, lecz jak zwykle nie potrafił nic z niego wyczytać.

  – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę to zrobić, jednak nie potrafię. – Zgasił niedopałek, wycierając go o wnętrze paczki. – Zaufałem ci, a ty to tak perfidnie wykorzystałeś.

  – Ja wcale nie... – zaczął, ale nie dane mu było skończyć.

  Severy chwycił go za kołnierz kamizelki i przyciągnął do siebie. Złączył ich usta na krótki moment. Zanim Laurenty zareagował, wampir odsunął się od niego. Potem wstał, żeby patrzeć na chłopaka z góry.

  – Nawet cię pokochałem, przez co ta zdrada boli podwójnie – szepnął.

  Laurenty nie potrafił wydębić choćby słowa. Po prostu patrzył na Severego z niedowierzaniem, czując jak jego policzki pokrywały się warstwą płonącej czerwieni. Był zaskoczony tym gestem, chociaż to za mało powiedziane. Nigdy by nie podejrzewał Severego o jakiekolwiek głębsze uczucia względem niego. To sprawiało, że zaczęły go męczyć wyrzuty sumienia. Mimo, że nie zrobił nic złego, to czuł się okropnie, że dał się wciągnąć w intrygę Briana.

  – Wracajmy do domu – powiedział Severy. Wampir odwrócił się i zaczął powoli iść w tylko sobie znanym kierunku. Laurenty patrzył na niego przez chwilę, po czym podniósł się i dogonił go. Nie zamierzał zostać w tym lesie.

  Szli w milczeniu. Laurenty był pogrążony w myślach i pilnowaniu się, żeby nie zgubić się. Po kilku minutach dotarli do leśnego parkingu, gdzie stał samochód, a przed nim leżał Apis w wilczej formie. Uniósł głowę, kiedy usłyszał zbliżające się kroki. Podbiegł do Severego i niczym kot otarł się o nogi wampira. Zwykle po tym był głaskany, ale nie tym razem. Automatycznie spojrzał na Laurentego, którego słusznie podejrzewał o smętne zachowanie wampira.

  – Apis, nawet się nie waż – został ostrzeżony, nim zdążył choćby pomyśleć o zrobieniu krzywdy chłopakowi. Tylko warknął na Laurentego, a następnie wskoczył do samochodu przez drzwi, które otworzył mu Severy. Nie zamierzał przybierać ludzkiej formy.

  Laurenty został zmuszony do zajęcia miejsca obok kierowcy. Starał się ukryć swoje zakłopotanie i inne emocje najlepiej, jak potrafił. Atmosfera była napięta i tak przytłaczająca, że każdy w samochodzie ją odczuwał.

  "Dlaczego nie zginąłem w tamtym lesie?" – zapytał się w myślach, opierając się o szybę. Wpatrywał się w widok za oknem, błagając, żeby to już się skończyło i wszystko wróciło do normy.

/Piosenka z mediów: "Ignite" – Alan Walker, K-391, Julie Bergan/

Artificial Vampire |Boys Love|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz