Rozdział 19: Who's gonna save me now?

376 28 3
                                    

  Gdy wracał do domu, wstąpił do małego sklepiku, gdzie kupił kartonik krwi. Przez cały pobyt w tamtym miejscu czuł na sobie nieprzychylne spojrzenia klientów. Nawet ekspedientka, która wyglądała na miłą, potraktowała go jak jakiegoś intruza. Mimo tego, że postanowił się tym nie przejmować, to i tak to robił. Czy fakt, że kiedyś był człowiekiem był jedynym powodem dla ich nienawiści?

  Ciężko westchnął, po czym opuścił sklep, uprzednio się żegnając i życząc dobrego wieczoru. W odpowiedzi otrzymał tylko aroganckie prychnięcie. Zacisnął zęby. Wypakował słomkę, którą wbił w wyznaczone miejsce. Upił małego łyka, czując natychmiastową ulgę. Smak nie był zbyt wykwintny, jednak nie zamierzał narzekać. To było lepsze niż nic, chociaż chciałby jeszcze kiedyś móc napić się krwi Severego.

  Ruszył wolnym krokiem wzdłuż chodnika, co chwilę słysząc za sobą jakieś szepty. Czasami obawiał się, że popadł w jakąś paranoję. W końcu nie był pępkiem świata. Nie każda rozmowa musiała być o nim, jednak tak się czuł. To naprawdę była paranoja.

  Nagle poczuł, jak ktoś złapał go za ramię, a potem z całej siły wciągnął w uliczkę, obok której przechodził. Został pchnięty na ścianę, aż miał wrażenie, że stracił dech w piersiach. Kartonik wypadł mu z ręki. Uniósł spojrzenie do góry, a jego oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Jeden trzymał nóż na jego gardle, a drugi stał z tyłu oparty o ścianę i podrzucał coś, co wyglądało jak moneta.

  – No proszę, mamy tu przybłędę, która uciekła właścicielowi – powiedział nożownik. Przejechał ostrzem po jego skórze, dosięgając do bladożółtej obroży.

  – Zostawcie mnie, błagam... – szepnął tam cicho, że ledwo było go słychać. Nożownik zerwał z niego plecak, a następnie rzucił nim do swojego kolegi. Tamten wysypał całą jego zawartość na chodnik. Przez chwilę grzebał w rzeczach, łudząc się, że znajdzie coś cennego, jednak tak nie było. Laurenty miał przy sobie tylko kilka monet i brudne ubrania.

  – To trochę za mało, żeby dać ci wolność – rzekł ten drugi, chowając pieniądze do kieszeni spodni. Następnie podszedł do Laurentego i chwycił go za twarz, wbijając palce w policzki. Uważnie przyjrzał się przemienionemu, po czym jego wzrok również padł na skórzaną obrożę.

  Jego kompan, jakby czytając mu w myślach, przeciął materiał, który wpadł w ręce nożownika. Ten podał go przyjacielowi. Dokładnie obejrzał obrożę, skupiając wzrok na złotej plakietce, mając cichą nadzieję, że była wykonana z prawdziwego złota. Wbił zęby w nią, po czymś uważnie obejrzał. Prychnął z pogardą, wypuszczając ją z dłoni.

  – Co z nim zrobimy? – spytał nożownik. Nawet nie zaszczycił kompana spojrzeniem. Cały czas patrzył na przerażonego Laurentego, który nie mógł dostrzec okazji do ucieczki.

  – Twarz ma ładną, ale nie będzie go chciał nawet w burdelu – powiedział, mrużąc oczy. W takich kwestiach również gardzono przemienionymi. – Może spuścimy z niego krew?

  Nożownik przeciął jego policzek, a z małej rany trysnęła krew. Laurenty miał ochotę zwymiotować, kiedy napastnik przybliżył się do niego i zlizał posokę. Przez chwilę analizował, po czym spojrzał kątem oka na drugiego oprycha.

  – To chyba najlepsza krew przemienionego, jaką dane mi było pić. Będą się o nią zabijać – pochwalił. Znów się przybliżył, żeby posmakować tej cudownej cieczy, nieświadomie odsuwając nóż od gardła Laurentego.

  Chłopak od razu wykorzystał sytuację. Odepchnął od siebie mężczyznę. Schylił się po obrożę, po czym ile sił w nogach zaczął biec przed siebie. Wybiegł z uliczki. Nie odwracał się nawet na sekundę. Pędził, wymijając lub przepychając się między innymi wampirami, a ich niecenzuralne słowa puszczał mimo uszu.

  Kiedy miał pewność, że był wystarczająco daleko, skręcił w kolejną. Pobiegł w jej głąb, po czym schował się za kontenerem na śmieci. Kucnął, ciężko dysząc. Starł krew z policzka, czując pod palcami, że po ranie nie było już śladu.

  "Jak mu to wytłumaczę?" – spytał się w myślach, patrząc na swoją obrożę. Mimo początkowej niechęci, zdołał się do niej przyzwyczaić, a bez niej jego szyja wydawała się być naga.

  – Myślałeś, że nam uciekniesz, przybłędo? – Usłyszał nad sobą głos mężczyzny z wcześniej.

  Odruchowo chciał wstać i podjąć kolejną próbę ucieczki, lecz nie było mu to dane. Został brutalnie pchnięty na kontener, aż poczuł, jak blacha wgniotła się do środka pod jego ciężarem. Jęknął z bólu, upadając na bruk. Podniósł się do siadu, ale i tej decyzji też pożałował. Otrzymał celne kopnięcie w brzuch, które sprawiło, że znów położył się na ziemi.

  – Lepiej bądź grzeczny, przybłędo – powiedział nożownik, kucając przy nim. Złapał go za włosy, lekko za nie ciągnąc do góry. Zmusił go do spojrzenia na siebie, przykładając nóż do jego gardła. – Może wtedy rozważymy twoją wolność.

  – Zabierzmy go do bazy. Tam spuścimy krew i zastanowimy się co dalej – rzekł drugi, podchodząc do nich. W ręku trzymał materiałowy worek, który wziął nie wiadomo skąd. Chciał go założyć Laurentemu na głowę, jednak ten za wszelką cenę chciał się wyrwać. Wtedy też otrzymał cios w szczękę, który porządnie go zamroczył.

  – Spokój powiedziałem – warknął, mocniej szarpiąc go za włosy.

  Nie miał siły na dalszą walkę. Dał sobie wepchnąć do ust jakąś szmatę i założyć worek na głowę, który swoją drogą strasznie cuchnął. Jego ręce i nogi zostały skrępowane, a on po chwili został uniesiony do góry, jakby był jakimś worem kartofli. Czuł bujanie, z każdym kolejnym krokiem opryszków. Jedyne co w tej chwili mógł zrobić, to trzymać obrożę. Nie chciał jej zgubić bez względu na wszystko.

  "Niech mnie ktoś uratuje, proszę..." – błagał w myślach.

  Jego swoistego rodzaju modły zostały wysłuchane.

  Na końcu uliczki siedział ogromny, czarny wilk, który wpatrywał się w mężczyzn przed nim. Ci od razu zatrzymali się, spoglądając na siebie. Jeszcze nie mieli pojęcia, kto tak naprawdę stanął im na drodze ich niemal idealnej zbrodni.

/Piosenka z mediów: "Hero" – Alan Walker, Sasha Alex Sloan/

Artificial Vampire |Boys Love|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz