Rozdział 6: I can hear the wolves, they're howling

557 47 0
                                    

  – Tylko się streszczaj – warknął Severy. Odwrócił się tyłem do Laurentego, który uważnie przyglądał się wampirowi. Jego wzrok skupił się na błotnych śladach. Twarz rozpromieniła się w lekkim uśmiechu. Już od dawna planował ucieczkę i czuł, że to szansa od losu. W żaden sposób nie zamierzał jej zmarnować.

  Laurenty dawno stracił poczucie czasu, a jedynym wyznacznikiem jego upływania był zjawiający się codziennie Severy. Jednak te dni też przestał liczyć. Każdy dzień był niemal identyczny. Severy przychodził po niego i zabierał do swojego gabinetu, gdzie karmił go ciepłymi posiłkami. Czasami zadawał pytania, lecz głównie w ciszy obserwował jego reakcje na podsuwaną krew. Kusząca woń była coraz bardziej dokuczliwa tak, jak chęć napicia się. Ledwo dawał radę się powstrzymać.

  W końcu odwrócił się tyłem. Patrzył na żelazne wiadro. Już dawno stwierdził, że będzie świetną bronią do unieszkodliwiania wampira. Po krótkiej chwili wrócił do poprzedniej pozycji.

  – Już – powiedział, a Severy odetchnął z ulgą.

  – W ogóle sikałeś? – zapytał, kiedy wsadził jeden z kluczy w zamek. Laurenty tylko kiwnął głową, jednak ten tego nie zauważył. Był zbyt zajęty otwieraniem celi.

  W tym samym czasie chłopak złapał za wiadro. Zrobił to tak cicho, jak potrafił. Severy zdążył dostać się do środka celi. Nic nie podejrzewając, podszedł do Laurentego. W jednej ręce trzymał kajdany, a drugą sięgnął po ramię więźnia, który w ostatniej chwili zrobił unik. Zamachnął się, a następnie ugodził z całej siły głowę wampira.

  Severy zachwiał się, upuszczając kajdanki. Po ułamku sekundy dostał drugi raz. Upadł na zimną podłogę, a huk jego ciała rozniósł się echem po celi, docierając do każdego zakątka korytarza.

  Laurenty spojrzał na bezwładne ciało. Podszedł do niego i ukucnął obok. Przyłożył dwa palce do szyi wampira. Wyczuwając puls, odetchnął z ulgą. W gruncie rzeczy nie planował go mordować.

  Z trudem ściągnął z wampira kurtkę i czapkę. Przegrzebał każdą kieszeń w poszukiwaniu karty, którą znalazł dopiero w spodniach. Od razu schował ją do kurtki, którą założył. Na głowę zarzucił patrolówkę. Pod nią wcisnął jak najwięcej swoich blond kosmyków.

  Już miał wychodzić, jednak Severy poruszył się dość niespokojnie. Chwycił za wiadro i znów uderzył nim wampira. Skuł jego ręce kajdankami, jakby to miało go powstrzymać. Skrycie liczył, że tak właśnie będzie. Nie czekając dłużej, opuścił swoją celę.

  Ruszył korytarzem, aż dotarł do schodów na jego końcu. Wszedł po nich, stając przed ogromnymi drzwiami. Przełknął ślinę. Zebrał w sobie resztki odwagi. Otworzył je, a następnie przeszedł przez nie. Znalazł się w sali, przez którą przechodził codziennie. Ale tym razem było inaczej.

  Skrył swoją twarz pod daszkiem czapki. Szedł w stronę wyjścia, ściskając kartę dostępową w kieszeni. Nerwowo wodził oczami na boki. Miał wrażenie, że wszyscy wiedzą, że właśnie uciekał z tego miejsca.

  Dotarł do szklanych drzwi. Z drżeniem dłoni przyłożył kartę do czytnika. Urządzenie dziwnie zabrzęczało, a dioda zmieniła kolor na zielony.

  Wyszedł z budynku, trafiając na ogromny plac. Był otoczony wysokim murem z drutem kolczastym na jego szczycie. Przeszedł przez cały. Przy bramie ponownie użył karty, tym razem na dobre opuszczając teren tego okropnego miejsca.

  Był wolny...

  Ale na jak długo?

*~*

  Słyszał, jak ktoś wolał jego imię. Miał wrażenie, że głos dobiegał z innego świata. Jednak potrząsanie ramionami dało mu do zrozumienia, że ta osoba była tuż przy nim.

  – Olgierd? – zapytał zaraz po uchyleniu powiek. W głowie mu huczało. – Co się stało?

  – Ty mi to powiedz – powiedział Olgierd.

  Severy podniósł się do siadu. Spojrzał na swoje dłonie i wybuchł gromkim śmiechem. Bez problemu zerwał cienki łańcuch. Potarł bolącą głowę.

  – Co cię tak bawi? – zaczął się gorączkować, jednocześnie zastanawiając się, czy jego przyjaciel nie miał wstrząsu mózgu.

  – Ten dzieciak wykazał się większym sprytem niż się spodziewałem – wyjaśnił. Wyciągnął rękę w stronę Olgierda, który mu pomógł stanąć na nogi. – Ale jak to mówią: "cicha woda brzegi rwie".

  – Pozwoliłeś mu uciec!? – wrzasnął na całe gardło.

  – Nie krzycz tak. – Zasłonił mu usta dłonią. – Jeszcze przez ciebie będę mieć problemy.

  – Na własne życzenie – szepnął. – I co ty teraz zrobisz? Przecież ten gówniarz może być daleko.

  – Chyba zapomniałeś, ci biega po tym lesie. – Spojrzał w brązowe oczy Olgierda. – Muszę tylko ich znaleźć, zanim któryś z nich wpadnie na głupi pomysł i narobi mi problemów. Większych niż mam teraz.

  Severy wyszedł z celi, a Olgierd ruszył w ślad za nim, prawiąc reprymendę o nieodpowiedzialności tego pierwszego.

*~*

  Od kilku dobrych godzin kręcił się po lesie. Nie miał pojęcia, gdzie iść. Tracił nadzieję na odnalezienie jakiejkolwiek osady. Nawet nie widział żadnej oznaki życia dzikich zwierząt. To było totalne odludzie!

  Jednak Laurenty nie poddawał się. Dumnie parł przed siebie, aż do teraz, gdyż natrafił na dość szeroką rzekę. Usiadł na jej brzegu, opierając się o wielki kamień, a raczej głaz. Był zmęczony, głodny i brudny. Oddałby wszystko za kąpiel w wannie pełnej ciepłej wody i sycący posiłek. Ostatnimi czasy uczucie sytości trwało dosłownie chwilę.

  Jego marzenia przerwał głośny skowyt, dochodzący zewsząd. Szybko wstał na nogi. Kręcił się w kółko, rozglądając się na boki. Nie mógł zlokalizować źródła hałasu.

  "Co to było?" – przeszło mu przez myśl, gdy znów rozległ się skowyt. Był o wiele bliżej, ale wciąż rozchodził się wszędzie.

  Nie czekając, aż ta nieznana i być może niebezpieczna istota przyjdzie po niego, zaczął biec ile sił w nogach. Pędził brzegiem rzeki, szukając miejsca, gdzie będzie mógł przejść bez zamoczenia się. Ból w łydkach stawał się nieznośny, tak samo jak panujące wokół zimno.

  Odnalazł tamę. Wyglądała niezbyt stabilnie. Mimo to zamierzał ją wykorzystać. Nim zdążył postawić pierwszy krok, po raz kolejny usłyszał skowyt, a raczej wycie. Dobiegało dokładnie zza jego pleców. Spojrzał w tamtą stronę przez ramię, a widok tamtej bestii sparaliżowany go.

  Wśród krzewów stał ogromny, czarny wilk, wokół którego skakało kilka mniejszych osobników. Patrzył na Laurentego niezbyt przychylnym spojrzeniem.

  Laurenty nie myślał, co robił. Zadziałał jego instynkt, zmuszając do ucieczki przez drewnianą tamę. Ta od dziwo przeżyła jego szarżę. Nigdzie nie mógł dostrzec potencjalnej kryjówki.

  Dudnienie łamanych gałęzi i chlupot wody sprawiły, że jego serce omal nie stanęło. Nie był w stanie się odwrócić, jednak wiedział, że goni go cała wataha. Przyspieszył, ale to nic nie dało.

  Nie zdążył zareagować, kiedy jeden z wilków stanął mu na drodze, a on chcąc go przeskoczyć, zahaczył stopą o jego grzbiet i wylądował twarzą w mokrym mchu. Upadek odebrał mu dech w piersiach. Inne zwierzę to wykorzystało, wchodząc na plecy nastolatka i przygniotło go do ziemi.

  Znów stał się jeńcem. Tym razem to była sfora z czarnym wilkiem na czele. To nie mogło się skończyć dobrze.

/Piosenka z mediów: "Howling" – Subwoolfer "/

Artificial Vampire |Boys Love|Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ