Rozdział 27: So I'm doing everything I can

350 27 3
                                    

  Zaraz po przebudzeniu przeciągle jęknął z bólu, który tępo pulsował w jego czaszce. Uniósł ociężałe powieki do góry. Obiema dłońmi potarł skronie, poprawiając swoją pozycję. Siedział wewnątrz kabiny ciężarówki. Na zewnątrz było ciemno, a jedynym źródłem światła była latarnia, rzucająca pomarańczową poświatę.

  Przez chwilę analizował co się stało i jak tu się znalazł. Szybko dotarły do niego zdarzenia dzisiejszego dnia. Nie mógł uwierzyć, że został uprowadzony przez Briana, a wcześniej uspany. Zastanawiał się, co nim kierowało. W pewnym sensie poczuł się przez niego zdradzony. W końcu uważał go za przyjaciela.

  – Myślałem, że już nie wstaniesz – powiedział Brian, który nagle otworzył drzwi do samochodu. Usiadł obok Laurentego. Chłopak spojrzał na niego, po czym spuścił wzrok na swoje kolana.

  – Gdzie jesteśmy? – zapytał szeptem. Przeniósł rękę na szyję, na której nie miał obroży. Poczuł jedynie chłód swojej skóry oraz materiał chusty. – I gdzie jest moja obroża?

  – Na jakimś parkingu. – Wzruszył ramionami. Wyciągnął coś z kieszeni, co wręczył Laurentemu. Spojrzał na otrzymamy przedmiot, którym okazał się być zwykły baton owsiany. – A co do tej szmaty, to została na fermie. Od początku wydawała się podejrzana.

  – Dlaczego mnie... Porwałeś? – Nie wiedział, jak to określić, jednak to słowo wydawało się być odpowiednie.

  – Zastanawiam się, czy jesteś taki niewinny, czy jednak taki głupi – prychnął kpiąco. Mimo to postanowił mu wyjaśnić: – Nie miałem innego wyjścia. Nie chciałeś współpracować. Wyprali ci mózg. To są potwory, a my musimy wrócić do swoich, żeby potem zgładzić te bestie.

  – Nie są tacy, jak myślisz. Przynajmniej nie wszyscy. – Drugie zdanie powiedział wyjątkowo cicho, lecz Brian i tak je usłyszał.

  – Wyjątki potwierdzające regułę – prychnął. – Wracajmy do naszych, czy ci się to podoba, czy nie. A jeśli piśniesz choć słowo kierowcy, to osobiście cię zabiję.

  Na potwierdzenie swoich słów, wyciągnął pistolet, który przyłożył do skroni Laurentego. Chłopak tylko zadrżał od zimnej lufy broni. Naciągnął na twarz chustę, imitującą maskę, po czym oparł się o siedzenie. Chciał ponownie zasnąć i obudzić się w domu Severego. Niczego innego nie pragnął.

*~*

  Spacerował brzegiem rzeki, która płynęła niedaleko ich obozowiska. Nie mógł spać i sam nie wiedział dlaczego. Na pewno to nie był stres związany z misją. Był już tyle razy, że nigdy nie miał z tym problemu, chociaż ich nie lubił.

  Nagle jego telefon zawibrował mu w kieszeni. Wyciągnął go, a blask jasnego ekranu niemal go oślepił. Nie patrząc na to, kto dzwonił, odebrał.

  – Halo? – odezwał się jako pierwszy.

  – Severy? – Usłyszał po drugiej stronie głos Adrii. – Obudziłam cię?

  – Nie. – Pokręcił głową. Zatrzymał się, po czym oparł się o pień najbliższego drzewa. – Coś się stało?

  Godzina była późna. Nie miał pojęcia, która dokładnie, jednak na pewno było grubo po północy. Musiało wydarzyć się coś poważnego, skoro Adria dzwoniła o takiej porze.

  – Chodzi o Laurentego... – zaczęła dość niepewnie. Severy zacisnął zęby na papierosie, którego zdążył odpalić wcześniej. Irytowało go to, że tak bardzo przeciągała.

  – Do rzeczy – prychnął.

  – Jeszcze nie wrócił – powiedziała szybko.

  – Co!? – wrzasnął na całe gardło, mocniej ściskając telefon.

Artificial Vampire |Boys Love|Where stories live. Discover now