16

121 7 0
                                    

Zaczęłam używać jakiejś strony, która poprawia błędy językowe i interpunkcyjne, więc będziecie odczuwać mniejszy ból przy czytaniu chociaż i tak jakiś będzie, bo żeby było wszystko idealnie potrzebne jest premium :P (wgl fun fact- ten rozdział miał 3 wersje)                                                                                                                                                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 Kolorowe smugi magi mknęły tuż nad głową Harry'ego. Sam obracał się co chwilę, ciskając zaklęciami w szmalcowników. Starał się uciec, zgubić ich między drzewami, lecz gdy on tracił siły, oni zdawali się niewzruszeni. Chłopak niewiele jadł przez ostatnie dni, a po tym jak złapali Rona, nie umiał się pozbierać.

—Crucio!— warknął Lestrange. Klątwa minęła go jedynie o parę centymetrów.

Widział, że doganiają go, wiedział, że nie da rady im uciec, więc postanowił uciec się do dość radykalnego rozwiązania. Wycelował różdżką w siebie i rzucił zaklęcie żądlące. Na całej jego twarzy zaczęły pojawiać się bąble. Starał się nie zwracać uwagi na to ból wywoływany przez czar, lecz klątwa, która trafiła go parę sekund później była sto razy gorsza niż to, co zrobił sobie sam. Krzyknął przez rozrywające uczucie przechodzące przez cały jego kręgosłup. Przewrócił się i skulił mocno. Różdżka wypadła mu z ręki. Kolejne zaklęcie trafiło w niego, a on był na tyle słaby, że zadziałało ono lepiej niżeli mężczyzna, które je rzucił, myślał, przez co chłopak stracił przytomność.

***

Obudził się, dopiero gdy poczuł, że rzucono nim o podłogę. Jęknął cicho obolały i skulił się mocno. Rozmowy obok niego słyszał jak przez mgłę, a bez okularów nie widział nic, jedynie rozmyte plamy. Dłonią odnalazł szkła i nałożył je sobie na nos. Zauważył, że znajduje się w bogato zdobionym salonie, ogromny kominek był naprzeciwko niego, a sufit sięgał co najmniej pięciu metrów. Parę foteli stało przy kominku razem z drewnianym bogato zdobiony stolikiem. W rogach pomieszczenia można było dostrzec sporo roślin, którymi zajmowała się pani Malfoy, głównie fikusów, storczyków i drzewek. Salon rzeczywiście był piękny, jednak zdawał się być zimny i ponury, tak, jakby nie miał w sobie duszy takiej jak w każdym innym domu, w jakim znajdował się wcześniej Harry.

Potter przeniósł wzrok z drugiego końca salonu na ludzi znajdujących się tuż obok niego. Bellatrix, Malfoyowie, szmalcownicy. Rozmawiali o czymś krótko, po czym wszystkie oczy skierowały się na bruneta.

—Draco— zawołał go jego ojciec warknięciem. —Draco— powtórzył odrobinę łagodniej i ciszej, gdy syn podszedł do niego. Położył dłonie na jego ramionach, a młody Malfoy zdawał się niezbyt z tego zadowolony, chociaż starał się to ukryć.—Przyjrzyj się mu dobrze. Musimy mieć pewność, że to Potter. Jeśli okaże się, że to jednak nie on, a wezwiemy Czarnego Pana, zabije nas wszystkich, rozumiesz?— młodszy przytaknął.

—Co się stało z jego twarzą?— zapytał lekko zmieszany.

—Właśnie, co z jego twarzą?!— warknęła Bellatrix.

—Zaklęcie żądlące— odparł szmalcownik. Blondyn przytaknął. Podszedł do Harry'ego i ukucnął przed nim. Lestrange złapała chłopaka za włosy i podniosła jego głowę, tak by Draco mógł przyjrzeć się mu dokładnie.

Szare oczy arystokraty przelatywały po twarz Pottera, aż zatrzymały się na jego tęczówkach przypominających szmaragdy. Poznałby je wszędzie. W czasie szkoły łypiące na niego groźnie teraz zdawały się przygaszone i przestraszone. Można było dostrzec w nich również niemą prośbę. Draco doskonale wiedział, o co mu chodziło. Chwilę po ty zauważył parę cieniutkich linii układających się w błyskawice na czole Harry'ego, jednak nie były na tyle widoczne, by ktokolwiek poza nim je zauważył. Teraz dopiero zaczął się zastanawiać co się stanie jeśli powie im, że to rzeczywiście jest Potter. W Anglii zapanowałby chaos. Ludzie umieraliby za nic. Walki, powstania...nie, nie mógł tego zrobić. Nie chciał by tyle ludzi cierpiało przez jego decyzje.

Nie lubił Potter'a, każdy to wiedział, jednak nie mógł powiedzieć, że go nienawidzi. Zazdrościł mu przyjaciół, tego, że wszyscy go kochali, był ulubieńcem prawie wszystkich nauczycieli, dyrektora, praktycznie każdy uczeń go lubił, a każdy na ulicy patrzył na niego z podziwem, bo jako jedynemu udało mu się przeżyć spotkanie z zaklęciem uśmiercającym, a dodatkowo dzięki temu Voldemort zniknął na trzynaście lat. Każdy był mu za to wdzięczny, jakby poświęcenie jego matki było jego zasługą. Draco czasami zastanawiał się, jakby jego życie się potoczyło, gdyby Harry jednak został jego przyjacielem. Może nie musiałby przyjmować mrocznego znaku, może byłby teraz zupełnie gdzie indziej? Nie, nie powinienem tak myśleć... Mruknął w myślach Malfoy.

Ale...nie mogę go wydać. Postanowił blondyn. Popatrzył drugiemu chłopakowi w oczy, uniósł lekko kącik ust i kiwnął delikatnie głową do niego tak by nikt poza Potter'em tego nie zauważył.

—Nie jestem pewien— mruknął, po czym popatrzył na swojego ojca, na o ten wyraźnie sfrustrowany kazał wyprowadzić Harry'ego do lochów i poczekać, aż efekty zaklęcia całkowicie miną.

Jeden ze szmalcowników złapał go mocno za łokieć, wbijając w niego boleśnie palce i zaczął go ciągnąć w stronę lochów. Harry zaczął szarpać się, lecz jedyne co to dało to mocne uderzenie w twarz, od którego zakręciło się mu w głowie. Zeszli po schodach, a brunet nie szarpał się już, do czasu, gdy zauważył rude włosy, które poznałby wszędzie.

—Ron!— chłopak wyrwał się mocno i podbiegł do celi przyjaciela. Szmalcownik nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji po nim ani takiej siły.

—Harry?!— Wesley podbiegło do niego cholernie zszokowany i zmartwiony. Nie spodziewał się jego przyjaciela tam, miał najgłębszą nadzieję, że go nie spotka właśnie tu- w Malfoy Monor, jednak najwyraźniej jego prośby nie zostały wysłuchane.

—Wyciągnę nas stąd, zobaczysz. Zanim się obejrzysz znowu będziemy razem z Zakonem— wyszeptał, spoglądając mu w oczy wzrokiem pełnym nadziei. Mężczyzna złapał go mocno za szyję i przewrócił na ziemię, po czym zaczął boleśnie kopać go w brzuch.

—Harry! Nie! Zostaw go!— krzyki pełne rozpaczy opuszczały gardło Ron'a, jednak to zdawało się napędzać mężczyznę jeszcze bardziej. Kopał go coraz mocniej, a na zakończenie ciężki but szmalcownika wylądował na twarzy Potter'a, powodując mocny krwotok z jego nosa.

Starszy zaciągnął chłopaka do jednej z najgłębiej osadzonych cel w lochach. Było tam niesamowicie zimno i wilgotno, a na ścianach mimo mroku można było dostrzec ogromne plamy grzybów i pleśni. Wystarczyło parę dni, by dostać całego szeregu różnych chorób płuc. Mężczyzna wepchnął chłopaka do celi i zamknął za sobą drzwi na klucz.

***

Minęło parę godzin, a cela Potter'a ponownie się otworzyła. Hermiona została wepchnięta brutalnie do środka. Brunet był w niemałym szoku. Nie był pewny czy na pewno dobrze widzi, bo jeśli tak, nigdy sobie nie wybaczy tego, że jego przyjaciele wylądowali właśnie tam. Obwiniał się za to co się dzieje, mimo tego, że nic nie było jego winą. Dziewczyna płakała głośno, drżąc na całym ciele.

—Hermiona?— zapytał cicho Harry. Musiał być pewny, że to ona. Płacz momentalnie ucichł znacznie. Szatynka podniosła się trochę i spojrzała za siebie.

—H-harry?— chłopak przytaknął, na co ona zaniosła się ponownie płaczem, rzucając się mu na ramiona. Przytulił ją mocno i zaczął głaskać po włosach. Domyślał się, co jej zrobili jednak miał głęboką nadzieję, że jednak się myli. Tak bardzo nie chciał, żeby coś się jej stało, tak bardzo...

Potions MasterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz