7

130 9 5
                                    

Wrócili do Muszelki w grobowych nastrojach. Przeszukali miasto; W jednej z szop znaleźli składowisko ciał ludzkich. Setki zwłok, zakrwawionych, pociętych, ze zmiażdżonymi czaszkami. To do reszty ich dobiło. Hermionie znów zebrały się łzy w oczach, a Harry przytulił ją mocno również nie chcąc na to patrzeć. Teraz Golden Trio wraz z bliźniakami siedzieli w salonie na kanapie. Dziewczyna opierała głowę o ramię Harry'ego, który obejmował ją nim. Wszyscy byli pogrążeni we własnych przemyśleniach. Wszyscy poza nią. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała znów widzieć zwłok, krwi, czy pochylonego nad nią Greybacka. Przysłuchiwała się Snape'owi zdającego raport Dubledorowi. Jego głos był bardzo spokojny. Zdawało się, że nie obchodziły go te tysiące śmierci, lecz gdyby to powiedział okłamywał by samego siebie. Aż za bardzo przejmował się martwymi. Gdyby nie, to, że przybyli za późno, gdyby wciąż był szpiegiem, gdyby podsunął fałszywe wspomnienia...

Zbyt wiele "gdyby", nie chciał rozpamiętywać tego, jeszcze wzbudziłoby to w nim emocje. Sama myśl o tym słowie wywoływała u niego ciarki. Po śmierci Lily zaczął je w sobie tłumić do tego stopnia, że powoli zapominał jak się je odczuwa.

Zapominał jak to jest czuć się kochanym.
Zapominał jak to jest być zrozumianym.
Zapomniał jak jest mieć przyjaciela, z którym można porozmawiać o wszystkim.
Zapomniał o tym pełnym życia, jedenastoletnim, roztrzepanym chłopcu, którym był.
Zapomniał jak kochać.

Cała miłość jaką miał w sercu ulotniła się wraz z Lily. Przynajmniej tak myślał. Mimo wszystko w głębi jego duszy wciąż była mała iskierka nadziei. Tak mała, że w ogólnym rozrachunku możnaby jej nie zauważyć. Tliła się słabym blaskiem czekając, aż ktoś ją rozbudzi.

—Idź, po prostu idź i nie pokazuj mi się już dziś na oczy! Gdybyś tylko skupił się na swoim zadaniu i podsunął mu fałszywe informacje!— warknął dyrektor siadając na najbliższym krześle.

Młodszy tylko prychnął, odrzucił włosy do tyłu i wyszedł z kuchni. Wszedł po schodach na piętro i trzasnął drzwiami. Usiadł na kanapie i położył głowę na oparciu. Przecież ten durny starzec wiedział, że on nie chciał tych śmierci. Nigdy nie chciał niczyjej śmierci.

~~~

—Powodzenia, moi drodzy.— rzekł z obłąkanym uśmiechem Lord Voldemort. Grupa młodych śmierciożerców wraz z Yaxleyem skinęła głowami.

Złapali się ramienia Corbana. Mężczyzna przeniósł ich do małej mugolskiej wioski. Był środek nocy, latarnie świeciły ciepłym, pomarańczowym blaskiem, a na ulicy nie było nikogo. W żadnym z okien kamienic w pobliżu nie znalazł się cień światła. Całe miasteczko było pogrążone w głębokim śnie. Dwójkami pobiegli w  różne strony miasta. Bellatrix z szaleńczym uśmiechem podeszła do drewnianej chatki na skraju wioski. Wyszeptała zaklęcie celując w jedno z okien domku. W jej oczach o niesamowicie rozszerzonych źrenicach odbijały się płomienie. Po chwili piski dzieci. Później krzyki rodziców. Coś zakuło Severusa w piersi. Ogień rozprzestrzeniał się w błyskawicznym tempie. Dym unosił się parędziesiąt metrów nad chatką. Kobiecy wrzask.

—Marta!— krzyknął mąż kobiety. W tle było słychać dziecięcy płacz.

Bella zaśmiała się szaleńczo patrząc obłąkanym wzrokiem w płomienie. Podskakując i kręcąc się w koło na oślep rzucała zaklęcia podpalające. Cała ulica stała w płomieniach. Ci jeszcze żywi wybiegli z domów umazani sądzą. Lastrange nie tracąc czasu zaczęła rzucać zaklęciami uśmiercającymi we wszystkich.

Potions MasterWhere stories live. Discover now