Rozdział 23

170 13 409
                                    

  Czułam, że dam radę. Moje ciało, tak jak i umysł pochłonięte zostały nadzieją. Nadzieją, która zasiana przez Janka, wykiełkowała i motywowała mnie do dalszej walki.

Natomiast ślub z Janem sprawił, iż czułam się na siłach, by przezwyciężyć tę okropną chorobę, która stanowczo za bardzo pozwalała sobie na niszczenie mojego organizmu.

Nie mogłam się poddać. Nie teraz.

Nerwowo splątałam ze sobą swoje kościste palce, próbując opanować chęć obgryzienia ich długich paznokci. Rak tak bardzo mnie wyniszczył, iż znacząco ubyłam na wadzę. Moje ręce były praktycznie przy kości, tak samo jak i nogi. Skóra, natomiast była tak bardzo przyległa, iż doskonale było widać każde moje żebra. Moje ciało było wygłodzone, a twarz przybrała nie zdrowy i nie naturalny kolor. Włosy natomiast pojedynczo zaczęły wypaść, mimo iż nie zdążyłam nawet przyjąć pierwszej dawki chemii.

Mimo tego wierzyłam, że dam radę.

Nadzieja umiera ostatnia...

Wraz z Jankiem czekaliśmy na przybycie lekarza, który parę godzin temu robił mi badania, by sprawdzić czy mój stan polepszył się.

Bądź pogorszył...

Spojrzałam na chodzącego nerwowo w kółko chłopaka, przez co mój stres znacznie się nasilił. Ignorując chęć posiadania długich oraz zadbanych paznokci, zaczęłam je obgryzać, by choć na chwilę oderwać się od mocy swoich myśli.

Będzie dobrze...

Będzie dobrze...

Będzie dobrze...

Musi być dobrze.

Z rozmysłu odciął mnie dźwięk otwierania drzwi, u których progu staną mężczyzna, na którego nieustannie czekaliśmy.

Pozostawieni w niewiedzy i niepewności.

Blondyn, od razu dostrzegając lekarza podszedł do mnie, po czym chwycił moją lodowatą dłoń, w swoją – rozgrzaną – w geście otuchy oraz wsparcia.

Wsparcia, za które byłam ogromnie wdzięczna chłopakowi.

Bo jako jedyny potrafił mi je podarować.

Świdrowaliśmy wyczekującym wzrokiem lekarza, który przez chwilę wzrok uwieszony miał na małym stosie kartek, które kurczowo zaciskał w dłoni. Gdy w końcu obdarzył nas swoim surowym wzrokiem, jego usta rozchyliły się, jednak zamiast słów opuściło je ciężkie westchnienie, które jescze bardziej podsyciło nasz stres, gdyż ja poczułam, że moje serce lada moment wyleci na zewnątrz, przez gardło. Natomiast Jan przełknął głośno ślinę, zaciskając mocno swoją dłoń, na tej mojej.

Mężczyzna przeskanował ponownie nasze pobladłe twarze, po czym pozwolił by jego usta, tym razem opuściły słowa:

— Przykro mi, ale... — zawiesił się, by ponownie przeanalizować pęk kartek, spiętych dużym, co jakiś czas błyszczącym spinaczem, na którym mój wzrok przez cały czas spoczywał.

Myślami byłam w całkowicie innej rzeczywistości, gdzie dokładnie ten sam lekarz przyszedł do nas i tak samo zawiesił głos, po czym już weselej wykrzyknął, że mój stan jest stabilny i mogę podjąć się leczeniu.

Eren | Jann ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz