Rozdział 14

231 17 336
                                    

  Na stole, okrytym czerwonym obrusem, który zdobiony był złotymi elementami, umiejscowiłam ostatni półmisek, wypchany kolejną wigilijną potrawą.

Wszystko zostało dopracowane w każdym calu, tak by moja matka nie miała do czego się przyczepić. Na stole, prócz pozłacanych ozdób oraz świeczek o motywach świątecznych, znajdowało się, tradycyjnie dwanaście potraw. Natomiast pod obrusem, schludnie ułożyłam sianko. A pod kolorową choinką znajdowały się małe upominki dla każdego z członków rodziny.

Ja natomiast zmuszona zostałam do założenia karminowej, zwiewnej oraz delikatnej w dotyku, sukienki, sięgającej za kolano, nieco opinającej mnie w talii, co lekko mnie denerwowało, gdyż przyzwyczajona byłam do luźniejszych ubrań.

Włosy natomiast zostawiłam rozpuszczone, upinając z tyłu jedynie ich początkowe kosmyki, by te za bardzo mi nie przeszkadzały.

Wszystko dopełniłam czarnymi szpilkami na dość niskim obcasie oraz delikatnym makijażem.

Ewidentnie nie byłam zwolenniczką noszenia makijaży, gdyż nie robiłam tego nawet na co dzień. Czasami zdarzało mi się jedynie wytuszować rzęsy.

Pozostało mi jedynie czekać na przyjście rodziców oraz cioci Mai, w której pokładałam swoją całą nadzieję na najlepsze święta w tym roku.

Usiadłam, więc na kanapie nerwowo wypuszczając powietrze ze swoich ust. Stres spowodował, iż zbierało mi się na wymioty, a żołądek podchodził do gardła.

Nerwowo skubałam skórkę przy paznokciu, wyczekując chwili, w której usłyszę dzwonek do drzwi. Minuty dłużyły mi się w nieskończoność. Czułam, jakbym miała iść za chwilę na ścięcie głowy, podczas gdy czekałam na przyjazd swojej rodziny.

W duchu modliłam się, by wszystko się udało. Aby między nami panowała miła oraz rodzinna atmosfera...

Niestety była to jedynie moja okropnie złudna nadzieja, bo już po chwili telefon, znajdujący się tuż obok mojej dłoni, zawibrował, a na ekranie wyświetliło się: Mama.

Odetchnęłam głośno oraz nerwowo, po czym przetarłam swoje spocone od nerwów dłonie o rajstopy.

— Halo — wychrypiałam cicho.

— Melody nie przylecimy — oznajmiła swoim szorstkim głosem, bez cienia skruchy, czy nawet żalu. — Mamy dużo pracy.

Przełknęłam głośno ślinę, chcąc pozbyć się kującej oraz lepkiej guli w moim gardle, by mój głos nie zadrżał ani nie załamał się.

Cisza, która między nami nastała była okropnie ciężka. Przytłaczająca wręcz. Kuła mnie w uszy, dlatego nie chcąc zakończyć jeszcze połączenia, wymyślilam coś na szybko.

— A ciocia Maja? — spytałam cicho, aby nie było słychać mojego piskliwego tonu głosu. — Przyleci? — doprecyzowałam, ścierając niedbale wierzchem dłoni pojedynczą łzę.

Do moich uszu doszedł dźwięk ciężkiego westchnienia rodzicielki. Mogłabym założyć się, że moja matka pokręciła zdegustowana głową na moje pytanie, a na końcu przekręciła oczami.

— Nie — odparła ostro. — Chciała do ciebie przylecieć, ale jej zabroniłam. Maja musi koniecznie z nami zostać, gdyż jest nam potrzebna — odkrząkneła. — Kazała przekazać ci życzenia i takie tam — zapewne machnęła ręką. — Muszę już kończyć.

Eren | Jann ✓Where stories live. Discover now