Rozdział 6

254 14 224
                                    

  Westchnęłam podirytowana, faktem, że po raz kolejny musiałam oderwać się od pochłaniającej mnie historii, by ponownie sięgnąć po chusteczki i wysmarkać nos, aby móc normalnie oddychać.

Po wczorajszej bitwie na śnieżki i moją walką o przetrwanie, w której przebiegłam więcej, niż w swoim całym życiu i nawdychałam się zimnego powietrza, byłam chora.

Na samą myśl, że wczoraj wieczorem, Jan, który okazał się diabłem wcielonym, obsypał mnie śniegiem tak, że miałam go nawet w buzi, przez moje ciało przechodziły zimne i nieprzyjemne dreszcze.

Dlatego z chęcią zanurzyłam się jeszcze bardziej w puchatym, białym kocu i chwyciłam za gorący kubek rozgrzewającej, malinowej herbaty, którą już chyba czwarty raz zdążyłam oparzyć sobie język.

Mimo wszystko było warto to zrobić, by w swoim przełyku poczuć ciepłą substancje, która z każdą nadchodzącą chwilą rozpływała się po moim ciele, rozgrzewając je.

Z niebieskiego kubka w śnieżynki przeniosłam wzrok na żółtawą kartkę papieru, która obsypana została czarnymi literkami, by ponownie sięgnąć wyobraźnią w miejsca opisane w książce.

Mój spokój nie trwał za długo, gdyż tym razem z czytania wyrwał mnie donośny dźwięk dzwonka do drzwi, a już po chwili głośne i niecierpliwe pukanie o ich matowe drewno.

Zastanawiało mnie jedno: kto za nimi stał. Nie miałam przyjaciół. W moim dotychczasowym życiu pojawił się jedynie Janek, który nie wiedział gdzie mieszkam. Rodzice natomiast, zajęci swoim życiem oraz pochłonięci pracą, pomieszkiwali w Londynie, a znając ich, nie chciałoby im się fatygować aż do Polski, by odwiedzić swoją córkę.

Ważniejsza, była dla nich praca.

Jak dla większości ludzi, zresztą.

Niestety ludzie doceniają swoich bliskich, dopiero gdy zdarzy się coś przykrego i nieodwracalnego.

Jak na przykład nowotwór, który niszczył takiego człowieka kawałek po kawałku, by potem zakończyć jego żywot.

Tak było ze mną.

Tylko, że mimo tego moi rodzice i tak się mną nie zainteresowali.

Swoje ramiona szczelnie okryłam puchatym kocem, a na stopy wsunęłam kapcie w kształcie głowy renifera, po czym podeszłam do drzwi i przez wizjer sprawdziłam, kto się za nimi krył.

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, była to moja ciocia, Maja – wesoła z wręcz bijącą od niej pozytywną energią, a niekiedy całkowicie odklejona od rzeczywistości.

Otworzyłam szybko drzwi, by nie była zmuszona ślęczeć przed nimi kolejnych piętnastu minut i praktycznie od razu wpadłam w jej wąskie ramiona.

— Melody, kochanie, jak ja cię dawno nie widziałam! — odsunęła się na chwilę ode mnie, by móc zeskanować moją całą twarz, po czym ponownie uwięziła mnie w swoim ciasnym, wręcz duszącym, uścisku.

— Też się cieszę, że cię wiedzę, ciociu — wydukałam ledwie słyszalnie, będąc nadal w jej ciasnym uścisku. — Dusisz mnie — odrzekłam, próbując wyswobodzić się z objęć swojej ciotki.

Gdy w końcu mi się to udało, posłałam jej miły uśmiech, po czym przeskanowałam kobietę wzrokiem, gdyż dawno jej nie widziałam. Jej brązowe niegdyś włosy, teraz przybrały czarny odcień i tworzyły na jej głowie ogromny nieład w postaci loków. Na jej twarzy zdążyło pojawić się kilka nowych zmarszczek, przez co wyglądała bardziej staro, jednak jej żywe, tryskające energią oraz troską, zielone oczy pozostały nie tchnięte.

Eren | Jann ✓Where stories live. Discover now