Rozdział 20

187 13 298
                                    

  Mętli, nieustannie tłoczące się myśli, strach, czy niepewność – tylko to towarzyszyło mi każdego dnia. Dnia, który nie był jasny. Został całkowicie pozbawiony słońca i spowity smołą, rozprzestrzeniającą się po mojej głowie.

Bałam się zasnąć.

Bałam się tego, co przyniesie mi jutro.

Bałam się choroby, która nadal we mnie tkwiła i pożerała mnie każdego dnia, do skutku.

Aż w końcu nie pozostanie po mnie nic, prócz wspomnienia.

To niebywałe, że przez większość czasu nie bałam się ciemność przed oczami, a teraz nie zdolna byłam do zmrużenia oczu, przynajmniej na kilka minut.

Bo co jeśli się nie obudzę?

Co jeśli Janek zastanie mnie martwą?

Czułam się wiotka. Pozbawiona życia i wszelkiej nadziei. Codziennie, gdy spoglądałam w lustro znajdujące się na przeciw mnie, widziałam jak marnieje. Z każdym dniem byłam bardziej słaba, blada, nie wyspana. Pod oczyma formowały mi się coraz większe sińce, a wzrok spowijała coraz to gęstsza mgła.

Któregoś dnia, Janek obiecał mi, że wszystko będzie dobrze. Że dam radę, bo przecież jestem silna... Jego ogromna wiara we mnie podsycała moją nadzieję, przez co byłam pewna, iż dam radę, ale teraz wydawało się to bardziej skomplikowane.

Bo z każdym dniem słabłam coraz bardziej. Rak wyniszczał moje komórki jedna po drugiej, bez krzty pohamowania, a ja nie mogłam nic zrobić.

Mogłam jedynie mieć nadzieję, że życie się nad nami zlituje.

Nigdy nie sądziłam, że przez uczucia zmienię swoje nastawienie do tego wszystkiego, co krążyło w okół mnie od paru miesięcy.

A jednak.

Uroczy chłopak o puszystych włosach, w kolorze ciemnego blądu. Szarych tryskających szczęściem oczach z nutką niebieskości oraz szerokim uśmiechem, zmienił moje światopoglądy o sto osiemdziesiąt stopni.

Kilka tygodni temu Melody z obojętnym wyrazem twarzy, powiedziała by, że i tak nie ma nic do stracenia. Teraz jednak nie przeszło by mi to przez gardło, przez ogromną, kującą gule, która osadza się tam znacznie częściej niż powinna, gdy przed swoimi oczyma dostrzegam wciąż uśmiechniętego Janka.

Pomimo, iż chłopak cierpiał, co widziałam po jego przygaszonym wzroku. Nadal był w stanie mnie pocieszać, uśmiechając się. I dodawać do mojej gasnącej nadziei ognia, by ta nigdy nie umarła.

Do pierwszego przyjęcia chemii dzieliły nas jedynie dwa dni, a ja i tak czułam, że po prostu nie dam rady.

Mój stan pogorszył się tak bardzo, że nie byłam w stanie podejść do kuchenki i zagrzać wody na gorącą herbatę. Nie miałam apetytu. Żywiłam się wyłącznie wspomnianą wcześniej herbatą o smaku malinowym, przez co znaczącą schudłam.

Ale nie mogłam się poddać.

Tak bardzo wierzyłam, że wszystko się ułoży, ale z drugiej strony byłam pełna wątpliwości.

Eren | Jann ✓Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora