Rozdział 12

207 15 250
                                    

  Spuściłam wzrok, by ukryć wszystkie emocje, które szalały w nim, niczym burza. Czułam na sobie, natomiast ten Jana, który był zdezorientowany oraz delikatnie wystraszony.

— Prawda? — wyszeptał dobitniej, jednakże z wyczuwalnym bólem oraz brakiem nadziei.

Wstrzymałam oddech. Żołądek podszedł mi do gardła, powodując iż zbierało mi się na wymioty. Łzy natomiast zniekształcały słabo palący się płomień świeczki.

Był niczym nadzieja; słaby, przygaszony, umierający... Praktycznie nie widoczny i nie odczuwalny.

Uparcie wlepiałam swój wzrok w cynamonową świeczkę, byle by nie patrzeć na Jana oraz ból, który mu zaserwowałam.

Moją zaczerwienioną od mrozu twarz muskał delikatny, mroźny wiaterek, dający mi poczucie spokoju. Nie musiałam w tedy powstrzymywać swoich łez, przed wypłynięciem z moich powiek, gdyż wiatr zwyczajnie je z nich odganiał, przez co kujący uścisk w gardle pomniejszał się.

Tym razem, jednak wiatr okazał się być znacznie silniejszy. Nie musnął mojej twarzy, dając jej ukojenie. Uderzył w nią, powodując nagłe wstrzymanie oddechu oraz rozwianie niesfornych kosmyków ciemnych włosów, wydostałych się  z luźnego koka, formującego się z tyłu mojej głowy.

Płomień, który cieszył moje oczy, zgasł, pozostawiając po sobie jedynie jasne plamki, co jakiś czas pojawiające się przed moimi oczyma.

Poczułam, że nadszedł czas, aby wyjawiać prawdę. Musiałam mu powiedzieć, musiałam. Za nim będzie za późno.

Ale przecież już było za późno.

Niepewnie podniosłam swój wzrok, napotykając ten Janka, który cierpliwe spoglądał na mnie. W jego jasnych tęczówkach można było zobaczyć poświt strachu, ale także i dezorientacji.

Ponownie spuściłam wzrok, bojąc się zobaczyć bólu w oczach chłopaka, po wypowiedzeniu ciężkich dla mnie słów. Swoje sine usta zacisnęłam w wąską linię, powstrzymując się tym od uronienia łez, które zaczęły ciążyć mi w powiekach.

— Przepraszam... — wyszeptałam, łamiącym się głosem.
— Ja... Ja nie chcę cię skrzywdzić, Janek — wyszeptałam ledwie słyszalnie.

Delikatnie zaciągnęłam na swoje zmarźnięte dłonie miękki materiał brązowego swetra, którego rękawy wystawały poza te kurtki, otuliwszy się szczelniej szalikiem, którego do tej pory nie oddałam chłopakowi.

— Dlaczego miałabyś mnie skrzywdzić? — chłopak zmarszczył brwi, a na jego twarzy zagościło niezrozumienie, a także i strach.

Gdybyś wiedział wcześniej, nie zdecydował byś się podejść do mnie w metrze, Janek.

Nawet byś na mnie nie spojrzał.

Westchnęłam ciężko, spuszczając przy tym wzrok jeszcze niżej. Nie lubiłam, gdy ludzie przeze mnie płakali. Nie lubiłam, gdy ich krzywdziłam. Zawsze dopadało mnie dziwne uczucie ściśniętego żołądka, a moją głowę rozpierały kłębiące się wyrzuty sumienia.

A tym bardziej nie chciałam skrzywdzić ponownie tego uroczego blondyna o szarych, tryskających szczęściem, oczach z nutką niebieskości. Ciepłym uśmiechu oraz melodyjnym, niczym u dziecka, śmiechu.

Eren | Jann ✓Where stories live. Discover now