XXX. Nietoperze wychodzą z mroku

604 19 10
                                    

15 lipca 1998 r. - dzień rozprawy Draco Malfoya

Ok. 6:30

Severus był w szoku - niewyraźnie, ale zawsze, widział swoje odbicie. Choć nie przypominał na nim siebie, a przynajmniej tego, którego znał, czuł, że to on. Długa broda z kilkoma siwymi pasemkami zasłaniała wąskie usta. Nos wyróżniał się na wychudzonej twarzy, a oczy odcinały od bladej cery głęboką czernią. Długie włosy były mokre i przyklejały się do karku. Ociekała z nich woda, która spływała powoli w dół kręgosłupa, powodując nie do końca przyjemne odczucia.

- Merlinie, udało jej się... - powiedział, a odbicie poruszyło ustami. Tak, to zdecydowanie był on.

Popatrzył na siebie - wzrok wciąż miał lekko rozmyty, ale w końcu otwarcie oczu nie sprawiało mu bólu. Uśmiechnął się lekko pod nosem, będąc wciąż w szoku. W takim razie będzie mógł spełnić swoją powinność wobec Draco i odegrać stosowne przedstawienie bez obaw.

Zaczął lustrować swoje ciało, a przynajmniej to ciało, które widział w odbiciu. Patrzenie na siebie nigdy nie napawało go przyjemnością. Dostrzegł w lustrze, że na klatce ma sporo nowych blizn, wiele jeszcze czerwonych, kilka postrzępionych, ale nie robiło mu to większego problemu. Odgiął szyję, by zerknąć na miejsce po ukąszeniu Nagini.

Nigdy nie był typem pięknisia, przesadnie dbającego o siebie jak Lucjusz, który więcej czasu spędzał podziwiając siebie, niż trenując czy dbając o rodzinę. Nic dziwnego, że Severus tak łatwo pokonał go we Wrzeszczącej Chacie, gdy były towarzysz próbował go zabić. Zarówno ten głupiec, jak i Czarny Pan sądzili, że Czarna Różdżka jest posłuszna jemu. To i tak było lepsze rozwiązanie, niż gdyby od razu zdali sobie sprawę, że jej prawowitym właścicielem jest Draco. Chłopak nie miałby żadnych szans... jego ojciec byłby gotów poświęcić swojego dziedzica, byleby tylko zdobyć różdżkę idiotów. Zdaniem Severusa nikt normalny nie zabijałby się tylko po to, aby zdobyć kawałek drewna. To musieli być idioci.

Przejechał dłonią po ranie na szyi - znał ją doskonale, dotykał jej od nieco ponad miesiąca, odkąd odzyskał przytomność i zdolność poruszania się. Długie palce wplótł miedzy włosy na brodzie, które jego zdaniem na szczęście nie były tak tragiczne, jak u Hagrida. Teraz odgiął część z nich, by przyjrzeć się bliźnie jeszcze bliżej.

- Kurwa - powiedział na głos. - Teoretycznie mogło być gorzej - dorzucił.

Szybciej rzuciłby na siebie Avadę niż przyznał się, że Lovegood zrobiła stosunkowo dobrą robotę. "Szkoda, że zniweczą ją Dementorzy" - pomyślał.

Posprawdzał półki w łazience w poszukiwaniu brzytwy, którą wraz z szatami kupiła mu Lovegood, ale nie mógł jej znaleźć. Nie miał też różdżki, by móc cokolwiek wyczarować, a jego moc wciąż nie była na tyle stabilna, by działać magią bezróżdżkową. Owinął się skrzętnie w pasie ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Po raz pierwszy w pełni świadomie rozejrzał się po domu. Zupełnie nie był to jego styl. Lekko zdezelowane schody musiałby prowadzić do prowizorycznej pracowni, której uwarzyła Oculusa Granger. Przeszedł wąskim korytarzem, nieświadomie nadal licząc w myślach kroki. Salon go zaskoczył - był wyjątkowo jasny. Jego centrum stanowiła sfatygowana kanapa, oświetlana właśnie przez poranne światło.

- Słońce - pomyślał Severus, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz od 2 maja dostrzegł, jaka jest pora dnia.

W normalnych warunkach byłoby mi wszystko jedno, czy pada, jest wietrznie czy słonecznie. Choć nie, radosna słoneczna pogoda nie była szczytem jego marzeń. Przynosiła zbyt wiele wspomnień z dzieciństwa. Wakacje w rodzinnym domu, skwar, który w latach 80. był wszechobecny nawet na obrzeżach Manchesteru - to wszystko zdecydowanie wpływało na to, że Severus Snape nienawidził lata. Jedynym plusem były wakacje, gdy mógł odpocząć od męczących dzieciaków z Hogwartu.

HGSS | Uratuj mnie - SEVMIONEWhere stories live. Discover now