COLIN
- Colin skarpetki! - krzyk Melanie przecinał powietrze jak brzytwa.
Aaron prychnął i przejął piłkę od mojej drużyny, pędząc w kierunku bramki i to zaledwie trzema ruchami pada.
- Majtki i skarpetki, ciągle to samo. - Mój przyjaciel marudził pół szeptem, aby broń Boże, Melanie go nie usłyszała. - Ines to samo, aż zacząłem na nią mówić Ness.
- Jak ten potwór? - zapytałem częstując go pobłażliwym uśmieszkiem.
- Duh. - Skinął głową i przeciągnął językiem po wewnętrznej stronie policzka. - To ile razy zarobiłem ścierą przez plecy to niepojęte.
- Ness nie brzmi tak źle.
- Mówiąc tak do niej, musisz być gotowy na uderzenie. Ona naprawdę uwielbia się bić i mnie gryzie bez przerwy - mruczał pod nosem. - Normalnie siedzi obok mnie i mnie gryzie.
- Gryzie? - zapytałem wyglądając bokiem oka wściekłej Melanie z koszem skarpet, które miałem sparować.
- Duh i to, kurwa, mocno.
Ogólnie mieszkanie z kobietami nie bywało łatwe, ale mieszkanie z Melanie to inny poziom trudności. Przywykła ona do względnego porządku, świeżego prania i ciepłych obiadów, które zazwyczaj gotowała sama. Cóż. Ja przywykłem do wpraszania się na obiad do Anthony'ego, zapraszania Matta na składanie prania i Aarona na sprzątanko. Miałem też panią do pomocy -dwa razy w tygodniu, ale Anthony kazał mi ją zwolnić, bo twierdził, że im mniej osób zna naszą lokalizację tym lepiej. Zaczynałem podejrzewać, że nawet sąsiedzi nie znają naszego prawdziwego nazwiska i nawet bym ich o to zapytał, gdyby nie to, że nie lubię sąsiadów. Żadnych, a zwłaszcza tych miłych. To nigdy nie oznaczało nic dobrego czy też właściwego, a jedynie wścibskość. Wścibskość jako jedyne czym emanują. Dosłownie przechodziły mnie dreszcze.
- Colin!
Skuliłem się na kanapie i ukryłem za padem, gdy wściekła rzuciła kosz u moich stóp.
- Wiesz, że nienawidzę składania skarpetek.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, a drugą podparła pod swoje biodro odziane jedynie w moje bokserki. Z głupkowatym uśmiechem oddałem jej pada i od razu podniosłem się cmokając jej wargi. Przechwyciłem kosz ruszając z nim na miękki dywan, bo skarpetki nagle przestały być wszystkie jednakowe, a miały paski, kropki, krowie łaty i ogrom innych wzorów oraz kolorów. I co najważniejsze - były za jej pieniądze, które dostała ode mnie za rolę rozgrywającej w kasynie.
Tak, wciąż jebałem własne życie, a dodatkowo za to płaciłem.
- Aaron. - Poruszyła dłonią czekając na drugiego pada.
- Spadaj mała.
- Pad.
- Możesz mi possać. - Zbył ją machnięciem ręki, a ja się przeżegnałem.
- Och tak?
- Tak.
Jedynie prychnął pod nosem, a ona usiadła obok niego i zajęła się grą. Podparła łokcie na kolanach, a on zrobił to samo. Poluźnił uchwyt na padzie, a Melanie z prychnięciem zabrała mu go z dłoni i wstała wyciągając go nad głowę, na co i ja się zaśmiałem, bo oczywistym było, że by jej go zabrał. Zorientowała się, gdy stanął obok niej i złożył ręce na piersi, złodziejka wrzuciła pada do moich bokserek zdobiących jej pupę.
- I co teraz? - Przechyliła głowę ze zwycięstwem wymalowanym na twarzy.
- Pizda - jęczał idąc w moim kierunku w celu parowania skarpet.
CZYTASZ
Złodziejka #2
Random- Skończ ode mnie uciekać - uniosłem glos. - Skończ to gadanie o miłości, jesteś taki nudny - zaśmiała się nerwowo. - Nudny? - prychnąłem. - Chcesz szaleństwa? Dobrze, ja ci pokaże prawdziwe szaleństwo.