Epilog

279 24 12
                                    

Obserwowałam drzewa wokół mnie. Wszystko wydawało się takie ciche, spokojne i... puste. Dosłownie, zaczęłam widzieć wszystko w szaro - czarnych barwach. Wszystko było takie monotonne, nijakie. To „wszystko" nie miało znaczenia.

Bo moje „wszystko" leżało kilka metrów pod ziemią.

Podczas wypadku Storma, gdy auto się zapaliło, a nawet wybuchło, zemdlałam. Nie wiedziałam, co dokładnie działo się potem, bo obudziłam się dopiero na drugi dzień. Wszyscy byli strasznie przygnębieni i smutni. Z jego powodu.

Nie wiem, ile łącznie godzin przepłakałam. Co dzień, co noc, wyłam z bólu i tęsknoty za chłopakiem, który porwał moje serce do pierdolonej urny.

Czy to znaczy, że byłam martwa?

Właściwie, to tak się czułam. Jak trup, który działa rutynowo. Jedzenie, prysznic, tabletki. I tak w kółko. Bez niego u boku, czułam się jak inna osoba. Brakowało mi cząstki siebie, którą on wypełniał za życia.

Co prawda, dokładnie nie zidentyfikowano, czy prochy, które znaleźli były jego, czy może czegoś innego. Ponoć z samochodu nie zostało nic, wszystko zmieniło się w proch. Jego Mclaren, który przypominał mi nasze wszystkie chwile, zginął razem z właścicielem.

Z właścicielem pojazdu, jak i mojego serca.

Stałam właśnie nad jego grobem. Pogrzeb skończył się jakoś trzydzieści minut temu, a ja dalej stałam nad jego nagrobkiem z kamienną miną. Na niebie rozpływał się piękny zachód słońca, w którym widniał kolor fioletowy, różowy i pomarańcz. Czarna sukienka, jaką miałam na sobie, dusiła mnie przez gorąc, jaki panował. Poprawiłam bukiet czarnych róż, które były ode mnie i przeczytałam ponownie ten cholernie bolący napis.

Asher Storm, 20.09.2000 - 16.08.2023

Ukochany przyjaciel, żył, by kochać.

- Delilah? - usłyszałam głos Percy'ego. Stanął tuż przy mnie i zaczął wpatrywać się w nagrobek, dokładnie tak, jak ja. - Możemy już wracać? - z początku nie odpowiedziałam, bo wszystko, co mówił, musiałam przekalkulować.

- Daj mi dwie minuty. - zażądałam.

- W porządku. - odezwał się. - Wszyscy czekamy w aucie. - skwitował, po czym odszedł.

Uśmiechnęłam się lekko i ścisnęłam dłonie w pieści, a paznokcie wbiły się w moją skórę. Poczułam czyjąś obecność, którą nie był Percy. Rozejrzałam się wokół siebie. W końcu zobaczyłam jego posturę.

Stał przy lesie nieopodal cmentarza. Z kapturem na głowie, ubrany cały na czarno. Gdy lepiej się przyjrzałam, zobaczyłam w jego dłoni ostrze, które mieniło się od słońca.

To ten pierdolony stalker.

Mimo strachu, jaki poczułam, dalej stałam pewnie. Już nie miałam nic do stracenia. Mógł nawet mnie zabić, tu i teraz, a mnie to nie obchodziło. Bo nic nie miało już sensu. Nie, bez niego przy mnie.

Wyjął telefon z kieszeni, co i ja uczyniłam. Po chwili otrzymałam wiadomość, a moje serce niemal stanęło.

Od Nieznany:

„To nie koniec".

***

DistruzioneWhere stories live. Discover now