2.8 Złamane serce

86 9 2
                                    

- To było w jej kieszeni. - podeszłam do niego wyciągając w kierunku mężczyzny kartkę z nutami. Przez przypadek, gdy ją chwytał, dotknął mojej ręki, na co przeszły mnie dreszcze, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Sherlock przez chwilę patrzył na mnie, po czym rozwinął kartkę. Później wziął do rąk skrzypce by zagrać to, co było napisane na kartce. Muszę szczerze powiedzieć, kompozycja była tak samo zła jak wiersz. Skrzywiłam się słuchając granej przez Sherlock'a melodii.

- Tak samo zły jak wiersz. - stwierdził detektyw, gdy skończył grać. - Zostawcie mi go.

- Nie! - po tych słowach wyrwałam mu kartkę. - Jest nasz i to poszlaka. - odeszłam od niego zaciskając dłoń na kartce.

- Grail powiedział, że Sarah coś ukradła i że podobno ich szantażowała. - zaczęła Enola. - Choć Sarah by tego nie zrobiła.

- Skąd wiesz? Nie znasz tej kobiety. - odparł starszy Holmes.

- Czuję, jakbym znała. - wiedziałam, że Sherlock coś odpowie siostrze na te słowa.

- Przyszłyście tu, uciekając przed policją. Ktoś zamieszany w to już nie żyje, a wy zostałyście podejrzane o morderstwo. Pozwoliłyście emocjom zapanować nad rozsądkiem. Zostańcie tu, nie wychodźcie. Ja się temu przyjrzę. - wziął do rąk płaszcz i laskę. Za to ja nie mogłam trzymać w sobie dłużej wszystkich emocji jakie się we mnie nagromadziły.

- Znalezienie Sary Chapman to nasz obowiązek. Te dziewczyny nikogo nie obchodzą. Obiecałyśmy jej siostrze. - powiedziałam, a w tym czasie niebieskooki popatrzył mi w oczy.

- Największy błąd, jaki popełnia detektyw, to skupianie się na sobie, zamiast na sprawie. - poczułam się jeszcze bardziej niepewnie niż wcześniej. Otworzył drzwi, widać było, że jest zły, ale zatrzymał się w wejściu i obrócił się do nas przodem. - Wiem, że nie jesteście fankami nieproszonych rad, ale proszę...nie zmieniajcie się we mnie. - miałam wrażenie, że na krótką chwilę przeniósł spojrzenie na mnie, jednak szybko odrzuciłam z głowy tą myśl. Nawet nie wiem kiedy drzwi się zamknęły za brunetem.

- Powinnyśmy to sobie zapisać. - skinęłam nieprzytomnie na słowa przyjaciółki.

Enola poszła wgłąb pokoju szukać czegoś, co może nam pomóc, a za to ja przeszukiwałam salon. Nie wiem czemu, po prostu coś kazało mi to zrobić. Przeglądałam papiery Holmes'a, gdy jeden z nich szczególnie przyciągnął moją uwagę. Była to kartka papieru z ładnym, estetycznym pismem, które już kiedyś widziałam, zmarszczyłam brwi.

"Przecież to pismo Claris."

Wzięłam list do ręki i zaczęłam czytać.

'Drogi Sherlock'u,
Cieszę się, że przemyślałeś sprawę naszego ślubu, nie masz pojęcia jak bardzo szczęśliwą mnie uczyniłeś. Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo, by omówić szczegóły uroczystości i wesela. Nie pospieszam cię, bo wiem, jak bardzo nie wygodne jest to dla ciebie, ze względu na twoją pracę.
Do zobaczenia niedługo,

Twoja Claris Clark.'

Moje dłonie zaczęły się trząść, do oczu napłynęły łzy, a oddech miałam urwany. Przeczytałam ten list jeszcze kilka razy, łudząc się, że może to nie prawda. Jednak to była prawda, napisała, że wezmą ślub. Co więcej, napisała, że Sherlock też tego chce. Użyłam całej swojej reszty siły, by utrzymać się na nogach, a nie upaść na ziemię, łez za to nie powstrzymałam. Czego ja się niby spodziewałam? Od początku wiedziałam, że ta dwójka weźmie któregoś dnia ślub, wiedziałam, by się nie zakochiwać w nim, a ja głupia i tak to zrobiłam. Ciężko stwierdzić co w tym momencie czułam, złość? Na siebie, że pozwoliłam sobie na zakochanie się w Sherlock'u. Smutek? Myślałam, że choć trochę mnie lubi. Rozczarowanie? Całe moje życie to jedno wielkie rozczarowanie dla innych, chyba tylko nie dla Enoli.

- Klaudia, chodź, musimy... - wytarłam policzki próbując powstrzymać płacz. Na szczęście stałam do niej tyłem i nie widziała moich łez.  - ..Coś się stało? - pokręciłam głową odwracając się do dziewczyny przodem, jednocześnie chowając dłoń z listem za sobą.

- Nic się nie stało, po prostu dalej nie mogę się pozbierać po tym, jak widziałyśmy śmierć Mae. - skłamałam na poczekaniu, nie patrząc na przyjaciółkę.

- Wszystko się ułoży, zobaczysz. - przytuliła mnie, na co stanęłam zdezorientowana, ale po chwili oddałam uścisk. Uspokoiłam oddech i starałam się przywrócić do ładu. - Gdy będziesz gotowa, to mi powiedz co się stało. - nie zdziwiło mnie to co powiedziała, w końcu zna mnie najlepiej na świecie. Po prostu skinęłam głową delikatnie, po czym odsunęłam się od przyjaciółki.

- Co udało ci się ustalić? - zapytałam niepewnie, próbując wymusić na swojej twarzy uśmiech.

- Idziemy na bal. - zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc, ale ostatecznie Enola wytłumaczyła mi o co chodzi. Kupiłyśmy sobie sukienki, En prostą sukienkę w kolorze seledynowym, a ja w kolorze bordowym. Wzięłyśmy też maski, choć nie byłam pewna czy to bal maskowy. Kupiłam też wachlarz, brązowooka nie wiedziała po co, a kiedy poleciłam jej też go kupić, to stwierdziła, że go nie potrzebuje. Pokręciłam głową, wiedząc, że później pożałuje jego braku, z tego powodu kupiłam dwa. Powiedziała mi też po drodze, że ten kwiat na liście nie był makiem, a goździkiem, co miałoby sens, zważywszy na to, że syn Henry'ego Lyon'a, to William. Dom Lyon'ów był piękny i duży, jednak według mnie trochę za duży. Zawsze się zastanawiam po co im takie duże domy, ja bym się w takim czuła dziwnie samotnie, nawet gdybym była matką piątki dzieci. Weszłyśmy do środka.

- Proszę o uwagę dla lorda wicehrabiego McIntyre'a. - usłyszałam w sali balowej.

- Bardzo przepraszam, że zakłócam tę wspaniałą uroczystość, ale jak na polityka przystało wykorzystam każdą okazję do zabrania głosu. - ja i Enola popatrzyłyśmy na siebie, nikt w pomieszczeniu nie miał maski. - Chciałbym podziękować naszym hojnym gospodarzom i docenić ich osiągnięcia. - opuściłyśmy maski w dół i odłożyłyśmy na tacę kelnera przechodzącego obok nas.

- Bez masek, no trudno. - usłyszałam zdenerwowanie w głosie przyjaciółki.

- Będzie dobrze. - uśmiechnęłam się do niej, co oddała.

- Bo wszystko, czego dotknie Henry Lyon, zamienia się w złoto. - mówił mężczyzna o ciemnych włosach, wąsach, był dość wysoki.

- Nonsens. Co najwyżej w miedź. - odparł białowłosy mężczyzna z brodą. Ja i brunetka w tym czasie oparłyśmy się o ścianę przy wejściu słuchając przemówienia.

- To, co zrobił z zapałkami, jest niesamowite. - uniusł dłoń z jedną zapałką między palcami. - W dwa lata zamienił długi w wielkie zyski, a to dzięki zmianie czerwieni na biel. - zmarszczyłam brwi.

- Musi mieć głowę do interesów...albo ukrywa coś bardzo ważnego. - mruknęłam pod nosem.

- Ten skromny człowiek zwrócił uwagę na plagę tyfusu w klasie robotniczej. No, zbierał fundusze. Diagnozował przypadki wśród pracowniczek. Brak mi słów. Po prostu brak mi słów. Panie i panowie, przed wami Henry Lyon. Wznieśmy toast za jego drogiego syna i spadkobiercę Williama. Za naszą przyszłość!

- Za naszą przyszłość! - powtórzył tłum ludzi.

- Oby była jak najjaśniejsza.

Sama nie znaczy samotna Where stories live. Discover now