2.5 Wracamy do gry

106 9 1
                                    

- Powiecie mi, dlaczego wszystko poprzesuwałyście? - wzdrygnęłam się niekontrolowanie, nie spodziewałam się zostać obudzona przez zirytowany głos Sherlock'a. Mruknęłam pod nosem rozciągając się, a Enola w tym czasie popatrzyła na podłogę.

- Jak dla mnie nic się nie zmieniło. - stwierdziła zawiązując spowrotem apaszkę.

- Nic się nie zmieniło? Choćby... - złapał się za głowę wzdychając i przystając na środku pokoju.

- Głowa cię boli? Ciekawe dlaczego? - zironizowałam patrząc na niego z satysfakcją.

- Właśnie dlatego nikogo nie wpuszczam do mieszkania. Spójrz co zrobiłaś. - zmarszczyłam brwi, do której z nas mówił? - Te papiery leżały zupełnie inaczej. - kucnął do papierów, a ja zastanawiałam się, czy skomentować jego niebieski szlafrok.

- Ta sprawa strasznie cię dręczy. Widziałyśmy niezłą kolekcję znaków zapytania na tamtej tablicy. - powiedziała spokojnie brązowooka.

- Chcecie ciasto? Na wynos. Czas się pożegnać. - wziął ze stołu talerz z dwoma kawałkami ciasta i podszedł do nas, wstałyśmy z krzeseł.

- Przez nie tyle pijesz? - zapytałam, nie dam mu zapomnieć tego, co działo się wczorajszego wieczoru.

- Jestem niemal pewny, że jest jeszcze zjadliwe. - stwierdził.

- Może ci pomożemy. - zaproponowała Enola.

- Pomożecie, wychodząc. - przewróciłam oczami, do tego człowieka nie da się dotrzeć.

- Ha. Tak. Świat będzie bezpieczniejszy, jak nie poznamy wnętrza Sherlock'a Holmes'a. Tylko fasadę. - czarnowłosy chyba się trochę zirytował na wypowiedź siostry. - Posłuchaj tego. Nie chciałbyś może znaleźć współlokatora?

- A po co mam go mieć? - popatrzył na siostrę z politowaniem.

- Żebyś musiał tu trochę ogarnąć. - pokazała po mieszkaniu, z czym się musiałam zgodzić.

- To bardzo ciekawe... - odłożył na stół talerz i odszedł od nas. - ...że ci szukający porady, tak często lubią jej udzielać.

- Hmm. A prosiłyśmy cię o radę? Znalazłyśmy cię a ulicy. Byłeś nawalony jak stodoła.

- No to spójrzmy, co mogę powiedzieć o was?

- Nie będziemy się w to bawić.

- Buty rozwalone, włosy niewiele lepsze.

- Ty i Mycroft jesteście tacy podobni.

- Wiecie, że ubrania się pierze, od czasu do czasu?

- Nie potraficie spojrzeć poza wasze długaśne nosy.

- Jesteście blade, niedożywione...

- Stop! - krzyknęłam, mając dość ich sporu. Nawet nie wiem kiedy wystawiłam w kierunku Sherlock'a dłoń z uniesionym palcem wskazującym, tak jak często robią dorośli gdy karcą dzieci.

- Do tego ten stan paznokci. Co u licha robicie w fabryce zapałek? - zamrugałam szybko.

- Co? - zapytałam zagubiona.

- Zeszłej nocy miałaś na nich zielone ślady, a dziś rano są czarne. - patrzył na moją dłoń co i ja zrobiłam. - Fosfor z zapałek zmieszał się z tlenem, który jest w powietrzu. Nie byłem aż tak nieprzytomny, żeby tego nie zauważyć. - znów od nas odszedł na kilka kroków.

- Skąd wiedziałeś, że... - nie dał skończyć siostrze.

- A wasze szyje są czerwone. Ktoś was złapał, albo trzymał nóż przy... - jego mimika zmieniła się w zmartwioną. Złapałam się za szyję przymykając oczy. - Zajmujecie się czymś niebezpiecznym? Bo jestem twoim opiekunem. - to drugie zdanie skierował do Enoli. - Jak potrzebujecie pomocy, moja oferta jest aktualna. Nie musicie desperacko dowodzić swej niezależności. - i w tym momencie wiedziałam, że zniszczył swoją szansę.

- Nie jesteśmy zdesperowane i nie potrzebujemy twojej ani niczyjej pomocy. - powiedziała moja przyjaciółka. Wzięła kawałek ciasta i serwetkę. - Ale to sobie wezmę. - i wyszła, a ja nie bardzo wiedziałam co zrobić.

- Gdybyś to inaczej rozegrał, to może i by przystała na twoją propozycję. - nie wiem kiedy to powiedziałam. - Jest podobna do ciebie, poradzimy sobie. - dodałam, też biorąc ciasto. - Ostatnio mało jem. - podeszłam do drzwi.

- Uważajcie na siebie. - usłyszałam od Sherlock'a, na co nic nie odpowiedziałam i wyszłam z mieszkania. En i ja poszłyśmy do parku, często tu przesiadujemy, bo musi mieć pewność, że Tewkesbury, który często tędy idzie, jest bezpieczny. Ciągle mówiła o Sherlock'u jaki to głupi nie jest i prostacki, jednocześnie jedząc ciasto. Ja tylko słuchałam i jadłam.

- To po prostu nie fair! - nagle krzyknęła.

- Enola? Klaudia? - miałam ochotę się zaśmiać, gdy zobaczyłam Basilwether'a. - A więc to wy. - powiedział gdy już odwróciłyśmy się do niego przodem.

- Cześć. - przywitałam go, po czym trochę się odcięłam od rzeczywistości. Jednak gdy usłyszałam, że brunet widział nas już tutaj nieraz, bo chodzi tędy do parlamentu, to miałam ochotę zaśmiać się w głos. Usłyszałam jeszcze jak mówił o słodkim William'ie czyli czerwonych goździkach, które chcą zasadzić w parku za rok. Nagle wspomniał o tym, że pisał do En, na co ta zmieszała się, ale tylko ja to zauważyłam. Brunetka oczywiście starała się go przekonać, że mamy dużo pracy przez nasz mały biznes. Oczywiście nie chciała też przyjąć jego pomocy... może to i lepiej, bo w końcu nie możemy go mieszać w sprawy które go nie dotyczą. - Dobrze. Wiecie gdzie mnie znaleźć. Jeśli roślina się zgubi. - założył na głowę kapelusz. - No to życzę smacznego. - skinęłam głową, nawet nie spojrzałam na brązowooką. Nie pożegnał się, tylko zawstydzony odszedł.

- Obejrzał się za mną? - nie odpowiedziałam obserwując Tewkesbury'ego, który akurat odwracał się po obejrzeniu za moją przyjaciółką. Ta odwróciła się dopiero po fakcie. - Super, na szczęście. - przewróciłam oczami kończąc jeść ciasto, a Enola usiadła obok mnie. - Nie przychodzimy tu codziennie. Tylko w dni, które potrzebuję. Znaczy, my potrzebujemy....Tak. On nie zawsze idzie tą ścieżką. Czasami idzie równoległą do niej. - uniosłam brew do góry, ona niby go nie lubi w ten sposób? - Znaleźć. - w tym momencie wydawała się zamyślona.

- Co wymyśliłaś? - otworzyła torebkę z której wyciągnęła wiersz i kartkę z datą którą znalazła u Bessie w pokoju.

- "Będziesz wiedzieć, gdzie mnie znaleźć. To znajdziemy miejsce, co od kwiatów jest białe. Kaplicę co skrywa sekrety małe." - szeptała pod nosem. - Białe... kaplice.

- Whitechapel. - powiedziałam, na co dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.

- "Jeśli zakochać się we dwoje ośmielimy." We dwoje ośmielimy. Dwa, osiem.

- To jest adres. - stwierdziłyśmy równocześnie.

- "I szukać dzwonów, choć ich nie słyszymy." Bell. "To znajdziemy miejsce." - zmarszczyła brwi w zastanowieniu.

- Bell Place. - mruknęłam cicho, ale słyszalnie dla Enoli.

- "Skrywa sekrety..." - popatrzyłyśmy na siebie z uśmiechami.

- Dwadzieścia osiem, Bell Place, Whitechapel! - krzyknęłyśmy wstając z ławki. Jakaś kobieta z dzieckiem w wózku nas uciszyła.

- Oj, przepraszamy. - było już za późno, bo dziecko zaczęło płakać.

- Już pora, żebyśmy wróciły do gry. - ucieszyła się Holmes.

- Zaczyna się robić coraz ciekawiej. - zaśmiałam się, po czym zaczęłyśmy iść na Bell Place.

Sama nie znaczy samotna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz