7) Droga do chatki

5 0 0
                                    


Czekałam na tabor, chowając się przed mżawką w niewielkiej wiacie, poza mną nie było w niej nikogo. Już wcześniej zapowiadano taką pogodę, toteż ludzie zmienili plany i pozostali w domu lub poruszali się do celu innymi środkami transportu. Czekałam na pociąg, bo tylko z jego pomocą mogłam dostać się do miejscowości, w której schowała się chatka.

Była trzecia sobota miesiąca, dlatego zgodnie z wieloletnim zwyczajem udawałam się w tę podróż, by nie tylko wrócić do miejsca, co do historii, jaka się z nim wiązała i która się za nim kryła. Podobne wyprawy dawniej odbywałam w towarzystwie ciotki, ale od kiedy ku zaskoczeniu wielu krewnych, ale nie moim – założyła rodzinę, kontynuowałam je w znacznej części sama, jednak nie czułam się przy tym samotna.

– Pociąg relacji Merida-Toledo wjedzie na tor drugi przy peronie pierwszym. Prosimy zachować ostrożność i nie zbliżać się do krawędzi peronu. Planowy odjazd pociągu: godzina szósta czterdzieści dziewięć.

Powoli zbliżyłam się i patrzyłam, jak tabor zatrzymuje się z gwizdem. Wiele ton połączonych ze sobą części mogło przewozić wiele osób, ale też i zabić, gdyby ktoś się na to odważył. Akurat byłam tchórzem i czegoś takiego bym nie zrobiła, przerażała mnie bowiem taka śmierć.

Mogąc udać się do środka, wsiadłam do odpowiedniego wagonu i zajęłam przyznane mi i opisane na bilecie miejsce. Obok nikt nie usiadł, nie miałam też towarzyszy siedzących przed lub za mną. O tej porze w weekend zazwyczaj jeździło mniej ludzi niż w dni robocze, a że do tego padało – to nie były warunki na podróż, o ile nie było to konieczne. Dlatego mogłam cieszyć się spokojem i względną ciszą, wciąż bowiem istniał dźwięk przewracanych stron gazet czy książek i komunikaty wydawane przez konduktora po kolejnych stacjach.

Taka wycieczka zawsze zajmowała cały dzień. W jedną stronę jechało się prawie trzy godziny, a później droga do chatki wiodła przez pół miasteczka i las na zboczu góry. Znając siebie, jak i trasę, miałam ze sobą wszelki możliwy sprzęt, by przetrwać niezależnie od zdarzeń, a wśród ekwipunku także jedzenie, wodę i apteczkę. Gdyby ktoś chciał poświęcić mi trochę uwagi i przyjrzeć się bagażowi, mógłby pomyśleć, że z tym plecakiem jadę gdzieś na cały weekend lub dłużej. To potwierdza, że pozory mogą mylić.

Z jakiegoś powodu jedynie podczas jazdy pociągiem potrafiłam się wyluzować i skoncentrować na tyle, by w skupieniu obejrzeć film dokumentalny o tematyce wszelakiej. W innych warunkach i okolicznościach zawsze coś mnie rozpraszało. By skorzystać z okazji, ściągnęłam na tablet dwie produkcje: jedną o południowokoreańskim zbrodniarzu, a drugą o neapolitańskiej kawie, i po zajęciu wygodnie miejsca wzięłam się za oglądanie. Zważając na to, że wracać miałam wieczorem po zapadnięciu zmroku, wolałam zmierzyć się z mężczyzną w żółtej pelerynie już teraz i w świetle dnia strawić jego makabryczną historie.

Założyłam słuchawki i rozpoczęłam seans. Długość filmu pozwalała obejrzeć całość podczas drogi, a nawet pozostało dość czasu, bym mogła spróbować pozbyć się wściekłości i smutku, jakie pojawiły się we mnie podczas oglądania. Przy okazji zadbałam o odpowiednie nawodnienie i zapełnienie żołądka, by z głodu nie zaczęła boleć mnie głowa. Do tego czasu dzień zdołał się rozbudzić na dobre, więc nim dojechałam do stacji, na której wysiadałam, mogłam nacieszyć oczy pięknymi, coraz bardziej górzystymi widokami.

Na miejsce docelowe dotarłam bez opóźnień, więc też i bez zbędnego robienia przerwy ruszyłam przez miasteczko, które nie zdążyło się zmienić i było moim rodzinnym. Opuściłam je, wyjeżdżając na studia, i od tego czasu wracałam na różne uroczystości do kolegów lub dalszych krewnych i do chatki, by sprawdzić, czy nadal stoi na swoim miejscu. Nie planowałam wracać na stałe, bo podczas życia w nim porządnie złamano mi serce, które teraz mogło przyjmować jedynie zadrapania.

Kiedy pogoda jest ładnaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt