6) Poszukiwania legendy

3 0 0
                                    


Nie mogłem na to patrzeć. Może nie dosłownie, bo wzrok co rusz kierował się w jej stronę, ale nie zmieniało to faktu, że patrzyło się źle.

– To chyba nie jest dobry pomysł, wiesz? – zagaiłem, ale dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi, że się odezwałem. – Nami-ya!

Nawet zawołanie jej po imieniu nic nie dało, mogłem jedynie przejść nad bałaganem, jaki wywołała, i spróbować powstrzymać ją przed zrobieniem większego.

Mieszkanie przyjaciółki to była zwykła kawalerka: pokój, mała łazienka z prysznicem, salonik z aneksem kuchennym i nic więcej. Ledwie udało nam się stworzyć przestrzeń dla wniesionego biurka, by dziewczyna miała gdzie pracować, więc każda nowa rzecz, jaka się pojawiła, zdawała się zagracać lokum. Leżące obecnie na podłodze ubrania sprawiały, że ktoś z zewnątrz mógłby uznać, że doszło do włamania, i zadzwonić po odpowiednie służby.

– Nami-ya. – Chwyciłem ją za ramiona, kiedy tylko udało mi się stanąć tuż przed nią. Wtedy zdołała na mnie spojrzeć. – To chyba nie jest dobry pomysł – powtórzyłem, licząc że tym razem mnie usłyszy i zrozumie.

– Ale dlaczego tak myślisz? – zapytała. – To może być dla nas super przygoda, taka, jak za dawnych czasów. Tylko mi nie mów, że jesteśmy na to za starzy, bo się obrażę.

– Nie o to mi chodzi. – Moje dłonie zjechały z jej ramion niżej, na jej nadgarstki, a później jeszcze niżej, aż w końcu splotłem nasze palce. Zadrżała jak zwykle, kiedy próbowałem kontaktu fizycznego, jednak nie odsunęła się. – Zdajesz sobie sprawę, że to być ryzykowne? Przecież inni ludzie też próbowali, ale im się nie udało.

– Bo nie wiedzieli do końca, czego szukają, kiedy ja wiem. Teraz muszę tylko znaleźć tę bluzę termiczną, którą dostałam od ciebie na ostatnią Gwiazdkę, i będę gotowa. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Jesteś pewna, że nie idziesz ze mną na to poszukiwanie legendy?

Westchnąłem ciężko. Już o tym rozmawialiśmy wcześniej, właściwie to próbowałem wybić jej to z głowy już wtedy, kiedy po raz pierwszy o tym wspomniała. Wiosna dopiero co się zaczęła, zieleń pojawiała się nieśmiało na drzewach i krzewach, słońce częściej wychodziło zza chmur i aż chciało się bardziej żyć. Wtedy to Nami natknęła się w internecie na wzmiankę o miejskiej legendzie – kobiecie, która przemierzała najwyższą górę w okolicy od jej podnóża po szczyt, a jej długa, biała suknia szeleściła głośniej od liści.

To była stara legenda, zjawę widywano co kilka dekad, mało kto ją dostrzegał,  a mimo to straszono nią kolejne pokolenia i w ten sposób coraz mniej osób z własnej woli wyruszało na górskie wędrówki. Choć w każdy weekend między kwietniem a październikiem ktoś się na szlaku znalazł. Częściej jednak tę formę aktywności fizycznej wybierali turyści, nie miejscowi.

Nami patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź. Mogła się domyślić, że mój plecak – spakowany we wszystko, co się przyda – zostawiłem na patio przed wejściem do jej mieszkania. Liczyłem, że nikt go nie ukradnie, póki nie ruszymy.

– Dobrze wiesz, że idę z tobą – mruknąłem, a dziewczyna wspięła się na palce, by mieć dostęp do mojego policzka i go ucałować. – A sprawdzałaś, czy bluzy nie ma w ostatniej szufladzie na środku komody?

Delikatny rumieniec zakwitł na mojej twarzy, a ja odwróciłem się, by nie patrzeć na przyjaciółkę, kiedy po odnalezieniu bluzy zaczęła ją zakładać, zrzucając wcześniej koszulkę. Byliśmy dziwni. Ona nie lubiła trzymania za rękę, mnie przerażały jej pocałunki w policzek, a mimo to ciągnęło nas do siebie i to mocno. Właśnie dlatego nie mogłem pozwolić, by dziewczyna ruszyła sama, do tego w góry. Pogoda była naprawdę ładna i to od wielu dni, ale wiedziałem, że przy tym bywa zdradliwa, miałbym spore wyrzuty sumienia, gdybym puścił Nami bez żadnego towarzystwa.

– Jestem gotowa – powiedziała, kiedy właśnie zbierałem z podłogi części jej garderoby, by nieco je poskładać i ułożyć na małą komodę. – A ty?

– Mam rzeczy na zewnątrz. – O ile ktoś nie zdążył mi ich podjumać.

Nami uśmiechnęła się promiennie.

– No to chodźmy!

Co mogłem zrobić? Stłumiłem westchnięcie i ruszyłem za dziewczyną, pilnując, by zamknęła za sobą drzwi – mieszkanie może i małe, ale z cennymi rzeczami, których raczej nie chciałaby stracić.

– Jesteś przewrażliwiony – powiedziała, patrząc na mnie, kiedy zarzucałem na siebie plecak.

– Raczej przezorny – odparłem. – Z której strony chcesz wchodzić?

– Od wschodu, by nas słońce grzało.

– Okej, jak sobie chcesz. – Zerknąłem w dół, na jej stopy, i uśmiechnąłem się, bo założyła buty, które razem wybraliśmy poprzedniego lata. Po obejrzeniu pewnego serialu nie mogłem pozwolić, by chodziła w góry w trampkach czy adidasach. – To chodźmy.

Nie rozmawialiśmy, przemierzając miasto pieszo i jadąc autobusem, by znaleźć się bliżej gór. Nie, że nie chciałem z nią rozmawiać, ale Nami była do tego stopnia zatopiona we własnych myślach, że wolałem jej nie przeszkadzać. Zamiast tego spoglądałem na jej uroczy profil i dochodziłem do wniosku, że taka mała wyprawa dobrze nam zrobi.

Jako że była sobota, to mimo siódmej na zegarku wiele osób pojawiło się już na szlaku. To sprawiało, że nie było zbyt romantycznie, za to czułem się pewniej – tyle osób zdoła nas zapamiętać, gdyby coś się stało i byśmy się zgubili, a policja wszczęła poszukiwania. Nami nie podzielała jednak mojego dobrego humoru.

– Ludzi tu jak mrówków , to zjawa nie będzie chciała się pokazać – biadoliła. – I jak niby mamy ją znaleźć?

– Mówiłaś, że wiesz, co zrobić, by ją znaleźć – odparłem i uniosłem rękę, by odsunąć jej pasemko włosów, które zasłoniło jej czoło. – Czyżbyś chciała zrezygnować?

– Ani mi się śni.

Uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna ruszyła w stronę wschodniego szlaku. Podążyłem za nią, bacząc, by wybierała wytyczone stopnie, a nie od razu schodziła ze sztucznie stworzonej ścieżki.

Pogoda na razie nam sprzyjała, do tego inni rozumieli, że naszej dwójce trochę się spieszy. Mijano nas z uśmiechamy, niektóre starsze panie gotowe były nawet zagaić jakiś komplement, ale przezornie – to chyba jedna z moich najlepszych cech – założyłem koszulkę, która z przodu i z tyłu miała napis "nie jesteśmy parą ani małżeństwem". Zbyt wiele razy wcześniej zdarzało się, że ktoś nas zatrzymywał, by powiedzieć, jak pięknie razem wyglądamy i że życzą nam wielu wspólnych lat. Jako że nie miało to nic wspólnego z prawdą – choć może bym chciał, by było inaczej – a tłumaczenie tego zabierało czas, zdecydowałem się na koszulkę, za czym przyszedł spokój. Nami nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi, ale wyglądała na zadowoloną, że nie musi zatrzymywać się podczas wędrówki na jakieś pogawędki.

Wiedziałem, że aby sprawdzić się podczas poszukiwań, w którymś momencie zejdziemy ze szlaku, jednak nim Nami to zrobiła, chwyciłem ją za plecak i pociągnąłem w swoją stronę.

– Hej, co jest?

– Zarządzam przerwę, byś nie padła, bo pewnie nic nie jadłaś przed wyjściem.

Widziałem, jak mełła w ustach przekleństwo, ale pozwoliła poprowadzić się na krótką ławkę tuż przy ścieżce, wcisnąłem jej w dłoń baton proteinowy i banana, patrzyłem, jak je, a niezadowolenie na jej twarzy było udawane. Za dobrze ją znałem, by dać się nabrać. Usiadłem obok niej i zapatrzyłem się na widok przed nami. Las swoimi krajobrazami zawsze dobrze na mnie działał, uspokajał.

– Ruszajmy dalej – zarządziła Nami, wyrzucając do kosza opakowanie po batonie i skórkę.

– Dobrze.

Chciałem iść za nią, ale nagle między drzewami dostrzegłem poruszającą się biel.

– Poczekaj, Nami. – Poprosiłem przyjaciółkę. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Spójrz na trzecią i zachowaj spokój, okej?

Zrobiła, co powiedziałem, ale tylko w części – kiedy jej wzrok padł na biel, która musiała otaczać jakiegoś człowieka, Nami otworzyła szerzej oczy, po czym rzuciła mi się na szyję i zaczęła krzyczeć. Przeraźliwie, bo ze strachu.

I tyle było z naszego poszukiwania legendy.

Kiedy pogoda jest ładnaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora