4) Mój stary dom w moim śnie

5 0 0
                                    

Mój stary dom w moim śnie jawił się niczym zamek, którego wieża widoczna była z każdego punktu w mieście, niezasłonięta nawet przed składające się na gęsty las drzewa. W moim śnie budynek, który naprawdę dawniej, przed wielu laty, był moim domem, nie pokrywał się kurzem i pyłem, przez co jego elewacja zawsze miała barwę perły. Uwielbiałam ten kolor, choć tak rzadko można go było spotkać.

Dom w moim śnie, niezależnie od pory dnia i roku, witał każdego przyjemnym ciepłem, które nie drażniło ani nie powodowało przegrzania. Do tego zarówno gość, jak i domownik mógł liczyć na strawę i coś do picia, a przy tym mile widziany. Nigdy nie wydarzyło się w nim nic złego, nikt nie był zwaśniony czy skłócony. Ten dom stanowił raj dla każdej istoty, a dzięki dobroci ludzi mógł trwać przez wieki.

Jednak tak wyglądał tylko we śnie. W rzeczywistości natomiast był o wiele biedniejszy. Do tego ledwie wystarczał dla mnie, rodziców, trójki rodzeństwa i babci, która z nami mieszkała. Jednopiętrowy, z drewnianym dachem, z brązowym tynkiem – tak wyglądając, nie budził sympatii. Mimo to miałam wiele dobrych, związanych z nim wspomnień.

Dlaczego zaczęłam go wspominać, choć już w nim nie mieszkałam? Bo po długim czasie znowu się przed nim znalazłam. Ponownie został wystawiony na sprzedaż, ale nie prezentował się na tyle dobrze – przynajmniej w moim mniemaniu – by szybko znalazł nabywcę. Ktoś zdołał naprawić jego dach, który już pewnie nie przeciekał, ale wciąż wiele było potrzeba, by przypominał te z sąsiedztwa. Ktoś, kto do tej pory był jego właścicielem, starał się o niego dbać, ale dom nie mógł wygrać walki z czasem. Zbyt stary na generalny remont, prędzej zostanie zniszczony, niż znajdzie nowego pana.

Nigdy przez myśl mi nie przeszło, by go dla siebie odkupić, choć w życiu powiodło mi się na tyle dobrze, że było to możliwe. Nie byłabym w stanie wrócić na ten metraż i walczyć za każdym razem, gdy pogoda by się popsuła. To kosztowałoby wiele nerwów i zdrowia, a na ich utratę nie chciałam pozwolić. Mimo to odrobinę zabolało mnie serce, gdy zobaczyłam, jak bardzo dom jest samotny i opuszczony.

– Kochanie?

Ze wspomnień i przykrych wniosków wyrwał mnie głos stojącego obok mężczyzny. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, a w jego oczach kryła się troska. To on wyciągnął mnie na spacer, a jego i moje kroki doprowadziły do tego miejsca.

– Tak? – Musiałam aż tak pogrążyć się w myślach, skoro uważnie spoglądał na moją twarz. – Przepraszam, zamyśliłam się. Czy coś mówiłeś?

– Pytałem, czy może znasz to miejsce, bo tak nagle tu przystanęłaś.

Pewnie dla niego wyglądało to jak na filmie, którego bohater niespodziewanie staje twarzą w twarz ze swoją przeszłością.

Uśmiechnęłam się, chcąc go uspokoić.

– A tak, znam. Mieszkałam kiedyś w tym domu – wyjaśniłam i wskazałam odpowiedni budynek.

Mężczyzna podążył wzrokiem za moją wyciągniętą, skrzywił się, kiedy dotarło do niego, o jaką nieruchomość chodzi.

– Ta rudera, która jest na sprzedaż? Naprawdę się w niej wychowywałeś przez kilka lat? Boże święty!

Powiedzieć, że zabolały mnie jego słowa, to jak nic nie powiedzieć. Jeżeli do tej pory co jakiś czas łapałam się na tym, że jednak więcej nas dzieli, niż łączy, że nadajemy na zupełnie innych falach, to teraz miałam wyraźny dowód na to, że nasz związek to bardziej udawane pozory niż wspólne wartości. Spojrzałam na niego, chcąc okazać przyganę, ale mężczyzna zrozumiał je opacznie, bo zaczął rozwijać swój wcześniejszy okrzyk.

– No bo przecież jesteś taka mądra i przedsiębiorcza, a przez to stałaś się bogata. Nie mów mi, że doszłaś do tego wszystkiego, spędzając pierwsze lata życia w takim miejscu! Przecież tu się raczej powinno umierać, a nie wychowywać!

– Słucham? Przecież mówiłam ci kiedyś, gdzie się wychowałam, nawet podałam dokładny adres, myślałam, że znalazłeś sobie w mapach Google.

– A ty myślisz, że nie mam co robić? Tylko mi nie mów, że chcesz kupić tę ruderę, by w niej mieszkać! Grosza ode mnie na to nie dostaniesz!

Teraz to nie powstrzymałam się przed uderzeniem mężczyzny w ramię, co go zaskoczyło, a we mnie krew się aż gotowała.

– Wyobraź sobie, że tak, kupię – powiedziałam, choć była to decyzja spontaniczna, podjęta w tej właśnie chwili. – Kupię i urządzę tu jadłodajnię dla biedniejszych ludzi, którzy tu żyją, a którzy kiedyś byli moimi sąsiadami. I zapłacę za to własnymi pieniędzmi, twoich nawet nie chcę widzieć na oczy.

Moja odpowiedź wyraźnie go zaskoczyło, aż się zapowietrzył. W tym momencie to on wyglądał na chętnego, by coś lub kogoś uderzyć.

– Jadłodajnia dla biedaków? Chyba sobie żartujesz! Nie pozwolę narzeczonej na coś takiego.

– My nie jesteśmy zaręczeni – zauważyłam.

– To tylko kwestia czasu.

– Nie, nie kwestia czasu, bo ja nawet nie chcę być z kimś, kto nie stara się mnie zrozumieć i mnie nie wspiera.

Gwałtownie chwyciłam mnie za ramiona, aż zabolało. Patrzył na mnie wściekły, mięsień na jego policzku to kurczył się, to wygładzał.

– Nie możesz ze mną zerwać.

– Ale to właśnie robię. – Wyrwałam się z jego uścisku, po czym westchnęłam ze smutkiem. – Przecież sam widzisz, w jakich sprawach mamy różne zdanie. Musiałeś też zauważyć, że ostatnio się od siebie oddaliśmy. Nie chcę dłużej tego ciągnąć.

Zacisnął wargi, by po trzech sekundach wycedzić:

– Jak sobie chcesz. Żegnam.

Obrócił się na pięcie i odszedł tą samą drogą, którą tu przyszliśmy, a ja patrzyłam za nim, przypominając sobie wersy pewnego wiersza.

"Ścieżka, którą szedłem za tobą każdego dnia, zniknęła. Wszystko inne również zniknęło*".

Przez moment czułam fizyczny ból w okolicy serca, ale wiedziałam, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Przeniosłam wzrok na swój stary dom dom i uśmiechnęłam się. Pora wziąć się za formalności uczynić to miejsce choć po części moim.


________________

* Hwang Tong Gyu, "Mała miłosna piosenka"

Kiedy pogoda jest ładnaWhere stories live. Discover now