3) Srebrna rzęsa wilka

7 0 0
                                    


Założyłam na siebie ukochany liliowy sweter z półgolfem i westchnęłam.

– Ciekawe, czy dzisiaj uda mi się ich znaleźć? – mruknęłam do siebie i jednym haustem pochłonęłam resztkę piwa z butelki.

To nie było dobre zachowanie, wiedziałam o tym, ale szkoda było mi wylewać alkohol do zlewu. I tak już zwietrzał, do tego był ciepły, więc ohydny, a miętowa pasta do zębów i kawa powinny ukryć jego smak i zapach. Lepiej, że zrobiłam to w mieszkaniu, gdzie nikt mnie nie widział przez zasunięte rolety, niż na ulicy sącząc piwo z puszki przez słomkę, co dość regularnie zdarzało się młodej kobiecie mieszkającej w domu naprzeciwko.

Dokończyłam poranną rutynę, narzuciłam jeszcze kurtkę, spakowałam plecak i ruszyłam w drogę.

Dzień wcześniej po wyjściu z budynku skręciłam w lewo, więc należało wybrać przeciwną, nadrobić drogę drogi – miałam na to jednak czas – i rozpocząć pracę i misję, jaką było odnalezienie prawdziwych ludzi, co nie było wcale takie proste.

Rozpoczęłam te poszukiwania tego samego wieczoru, kiedy po raz pierwszy usłyszałam legendę o srebrnej rzęsie wilka – opowieści o wykorzystywanym chłopcu, który wiecznie spełniał zadania narzucone mu przez inny, nigdy nie usłyszał podziękowań, a bywał także popychany i obrażony. W tej historii pojawia się także wilk, który daje chłopcu jedną ze swoich rzęs. Spojrzenie przez nią na ludzi pozwala dowiedzieć się, kto jest dobry. Bo tylko dobry człowiek może być określony jako prawdziwy.

Ta legenda jest smutna, bo chłopiec nie znajduje prawdziwych ludzi i umiera, ale ja podczas swojej misji nie zamierzałam iść w jego ślady aż do tego stopnia. Pracując w usługach, chciałam sprawdzić, czy klienci potrafią być kulturalni, czy raczej będą przelewać na mnie swoje frustracje i psuć mi humor. Przez doświadczenie, jakie do tej pory zdobyłam, nie tak łatwo było wytrącić mnie z równowagi, toteż nie zdarzało się zbyt często, ale nadal próbowano. Jakby rozjuszony kasjer bankowy był jedynym odpowiednim przeciwnikiem, z którym można się werbalnie pojedynkować.

Mogłam liczyć na to, że nikt nie zwróci na mnie większej uwagi, dopóki nie wybije godzina zero i pierwsi klienci nie zjawią się po drugiej stronie okienka. Koledzy i koleżanki powitają mnie czy to słowem, czy to gestem, czy to słowem, ale brak będzie żywych rozmów, bo nadal nie będziemy rozbudzeni. Ponoć to nie podobało się kierownikowi regionalnemu, ale nie robił nic, by pomóc i jakoś wesprzeć. Może gdyby podrzucał nam zapas czekoladowych pastylek z kofeiną, byłoby lepiej? Takie gdybanie to jedno, na razie pozostają kawa rozpuszczalna i nijakie, błękitno-granatowe mundurki.

Nim zasiadłam przy swoim stanowisku, wyszłam na moment na korytarz – tę drogę między wejściem do budynku a przejściem do oddziału banku, na której człowiek może jeszcze porzucić pomysł wzięcia kredytu na wesele lub otwarcia nowego konta. Taki klient to dla nas żaden zysk, dlatego wzdłuż ścian zawieszone na tablicach były ulotki informujące o promocjach, ciekawych ofertach, byle tylko z nas nie rezygnował. O poranku na tej drodze sama często walczyłam z pokusą, by tego nie rzucić, ale rachunków i czynszu samym miłym słowem czy uśmiechem nie byłabym w stanie opłacić, poza tym mówiono, że jestem na dobrej drodze do awansu. Gdybym teraz zrezygnowała, w innym miejscu musiałabym zaczynać właściwie od zera. Na taką przygodę czułam się za stara.

Podczas tego zwyczaju zwykłam ucinać sobie krótką pogawędkę z Gimem, który był ochroniarzem w oddziale, a w weekendy czasami nadzorował cały budynek na nocnej zmianie. Byliśmy w podobnym wieku, Gima zatrudniono parę tygodni po mnie, więc byliśmy świeżakami w tym samym czasie. Takie zrządzenie losu często łączy ludzi – my przez to zostaliśmy dobrymi kolegami z pracy, którzy w wolnym czasie wychodzą razem na drink lub dwa.

Mężczyzna był już na posterunku, przez myśl mi przeszło, że może nawet na mnie czekał. Powitałam go uśmiechem, który odwzajemnił, przez co wyglądał młodziej.

– Cześć. Jest pan gotowy na kolejny dzień pełen emocji?

Dla swojego komfortu rozdzielałam życie zawodowe od prywatnego, dlatego w godzinach pracy Gim był "panem", a po nich zwracałam się do niego po imieniu.

– Cześć – odparł. – Widzę, że pani to aż tryska entuzjazmem.

Dobrze znać ludzi, który rozumieją twój sarkazm, dzięki temu nie będzie aż tak samotnym w tym wielkim świecie.

– Za tryskanie pesymizmem dostałabym po premii. O której ma pan dzisiaj przerwę na lunch?

Na początku pracy dziwiło mnie, że jest podział na godziny, kiedy wybija przerwa obiadowa, ale szybko dotarło do mnie, że to rozwiązanie przyjazne klientom – nie muszą oczekiwać godziny, a zaledwie pół, jeżeli akurat o tej porze dotrą do oddziału. Czasami któreś z nas jadło później, jeśli jednak była taka możliwość, byśmy mieli przerwę w tym samym czasie, to chciałam z tego skorzystać.

– O dwunastej trzydzieści? Pani chyba też, sądząc po uśmiechu?

Cóż, nie byłam w stanie go ukryć.

– Zjemy razem?

– Z chęcią. A teraz może kawa? Jeżeli ma pani na nią jeszcze czas, oczywiście.

Zerknęłam na nadgarstek, który informował za pomocą zegarka, który na nim spoczywał, iż do otwarcia pozostało jeszcze kilkanaście minut. Zwyczaj przychodzenia wcześniej, nawet jeśli nie ja dzierżyłam klucz tego poranka, dawał pewne korzyści.

– Jasne. Z mlekiem, ale bez cukru proszę.

– Już się robi.

Oboje porzuciliśmy korytarz, wróciliśmy do pokoju socjalnego, gdzie mogliśmy wypić po kubku rozpuszczalnej i udawać, że już się rozbudziliśmy.

Może misja znalezienia prawdziwych ludzi wśród klientów była trudna, ale wiedziałam jedno – już na taką osobę natrafiłam w postaci Gima.

To chroniło mnie przed współdzieleniem końca z bohaterem legendy o srebrnej rzęsie wilka.

Kiedy pogoda jest ładnaWhere stories live. Discover now