23

468 52 19
                                    

matty






Nicola posłał mi wystraszone spojrzenie, gdy Santos po raz kolejny wydarł się na niego zza lini bocznej, a fakt, że zrobił to po portugalsku, sprawił, że zabrzmiało to jeszcze bardziej przerażająco. Przełknąłem ślinę, przyspieszając tempa, by nie być kolejną ofiarą naszego nowego trenera i nie rzucać się w oczy zanim nie postanowi wystawić mnie w pierwszym składzie na jutrzejszy mecz. Już po samej rozgrzewce byłem wyjebany jak koń po westernie, bo Santos przez rozciąganie przetargał nas tak, że chyba, kurwa, sam już mogłem sobie obciągnąć kutasa. Nicola obok mnie aż stękał z bólu, bo poprzedniego dnia tak dojebali ze Szczęsnym piwska, że od samego rana wisiał już nad kiblem, wpychając sobie dwa palce do gardła, by tylko Fernando nie poczuł od niego ani grama alkoholu. Może i był stary, ale jak na nas ryknął, to aż przypomniała mi się moja własna matka.

– Cash, może ci szydełko jeszcze przynieść?! Zieliński, moja babcia biega szybciej niż ty, a od dwudziestu lat nie żyje!

Prychnąłem pod nosem, przebierając nogami jak pieprzona tancereczka, byleby znalazł sobie innego kozła ofiarnego. Tuż po mnie oberwało się też Kamilowi, Krystianowi i Wojtkowi, który na tym treningu był chyba tylko ciałem, bo głowa zapewne została gdzieś we Włoszech. Kiedy przeszliśmy do rowerków stacjonarnych, myślałem, że język wkręci mi się w pedały, ale dzielnie zapierdalałem w miejscu, bo Santos chodził przed nami jak stara nauczycielka matematyki i darł na każdego, kto się ociągał. Później były płotki, slalom, rzuty karne, wolne, a gwoździem do trumny kończącym ten czterogodzinny maraton stał się mecz, który rozegraliśmy wewnątrz drużyny. Słysząc gwizdek kończący spotkanie, padłem jak długi na trawę, a tuż obok mnie zrobił to Zalewski, z którego pot lał się ciurkiem.

– Nawet Daniela tak na mnie nie krzyczy - jęknął, przerzucając się na brzuch. – A krzyczy bardzo.

– Jakbym miał takiego przyjaciela jak ty, też bym krzyczał.

– Debilu, masz takiego przyjaciela jak ja - prychnął. – Kiedy przyjedzie Mia?

– Nie przyjedzie - burknąłem, bo nie miałem zamiaru drążyć tego tematu.

– Czemu?

– Bo nie ma dżemu.

– Przecież żarłeś tosty z dżemem na śniadanie.

– Boże, Zalewski, tobie jakby powiedzieć, że świnie umieją latać, to byś uwierzył - westchnąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Idziesz na siłownię?

– Mam jeszcze coś do załatwienia - odparł, robiąc to samo. – Wpadnę wieczorem.

Nie wiedziałem, co może mieć do załatwienia ten dzieciak, ale gówno mnie to obchodziło. Przez kilka ostatnich dni chodziłem zły jak osa, ale za każdym razem, kiedy tylko dzwoniłem do Mii, wszystkie negatywne uczucia chowałem głęboko w kieszeń i przybierałem swoją maskę pajaca. Wiedziałem, jak cholernie ważna była dla niej ta pieprzona konferencja i nie chciałem, by z mojego powodu miałaby z niej zrezygnować. Z drugiej strony było mi jednak cholernie smutno, że nie zobaczę jej na trybunach razem z partnerkami swoich kolegów z drużyny. Było to dość przygnębiające, ale jednocześnie nie chciałem też psuć jej wcześniejszych planów, więc po prostu zamknąłem dziób i starałem się nawet nie dotykać tego tematu.

Kiedy wreszcie zwlokłem swoje leniwe dupsko z murawy, szatnia była już pusta. Ruszyłem prosto na siłownię, zgarniając ze swojej szafki słuchawki i telefon, bo skoro i tak byłem już wystarczająco smutny, to była to przecież doskonała okazja do zdołowania się jeszcze bardziej w akompaniamencie płaczliwych piosenek. Na tę okazję miałem nawet specjalną playlistę na Spotify, choć przy Mii nie odpalałem jej już dość długo - zaczynała się ona od Krzysia Krawczyka, a kończyła na siedemnastu częściach Młodych wilków, z których nie rozumiałem większości, ale ich rytm był czymś, czego potrzebowałem w tamtym momencie.

You, me at six | cashOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz