Epilog

729 68 25
                                    

matty







– Nie mogę uwierzyć, że to już jutro! - chlipnęła moja mama, ocierając z policzka jedną z wielu łez wzruszenia, które od dobrej godziny spływały po jej twarzy. – Mój mały synek bierze ślub! Matthew będzie żonaty, o Matko Boska!

– W zasadzie to nie po raz pie.... Znaczy się, tak, tak! Boże, co za wzruszająca chwila! - Hannah zaśmiała się nerwowo, pochwytując moje mordercze spojrzenie tuż ponad głową Barbary. – To może się napijmy, co?

– Ty to byś tylko piła - sarknął Adam, trzymając w ręku swojego syna, ale on również przystawił do ust kieliszek szampana. – No, to za moją ulubioną bratową!

– Innej nie masz - uśmiechnęła się siedząca naprzeciwko Mia, podnosząc swoje szkło do góry. – Ja bym chciała wznieść toast za mojego ulubionego męża.

– Innego nie masz - prychnąłem, całując ją w policzek. – No to co - podłapałem wzrok siedzącej niedaleko teściowej – Ciach, babkę w piach!

Z satysfakcją obserwowałem, jak mama Mii przeżegnała się, ale po chwili także przechyliła kieliszek czystej wódeczki, wprawiając w osłupienie swojego męża, który tego wieczora kierował. Jej babcia, Gwen, oraz moja, Clara, już jakiś czas temu zostały najlepszymi przyjaciółkami, wymieniając się wzajemnie wzorami na szydełkowe serwety, ale teraz z szerokim uśmiechem trąciły się kuflami pełnymi piwa i wyglądały przy tym jak ja i Zalewski za pięćdziesiąt lat. Siedzący obok nich dziadek puścił mi oczko, sięgając po butelkę swojego bimbru i rozlewając ją pośród wszystkich wujków.

Nie myślałem, że kiedykolwiek doczekam tej chwili. Obejmując krzesło Mii ramieniem, jeszcze raz z łzami wzruszenia w oczach rozejrzałem się po tej samej sali, na której niegdyś zorganizowaliśmy swój fikcyjny ślub. Wesele, które miało odbyć się kolejnego dnia, było już prawdziwe, a od kilku miesięcy na palcu Mii lśnił także nowy pierścionek zaręczynowy, ale ten, który dostała ode mnie poprzednim razem zakładała na drugą dłoń. Teraz, siedząc ponownie w tym samym miejscu z połową obu naszych rodzin, z całych sił powstrzymywałem się od tego, by nie rozpłakać się ze szczęścia na ich oczach. Byłem pewien, że tak czy inaczej zrobię to kolejnego wieczora przed ołtarzem, ale nie chciałem przedwcześnie robić sobie siary przed najbliższym kuzynostwem.

Nasz związek nigdy nie był kolorowy - pełny wzlotów i upadków, kłótni, śmiechu, płaczu, godzenia się, tysięcy pięknych momentów i tysięcy tych gorszych, ale zawsze wspólnymi siłami dawaliśmy sobie z tym radę. Czasem prawie dostałem w pysk, czasem na złość zrobiłem Mii kanapkę do pracy z rukolą, której nienawidziła, a ona w odwecie zapomniała odebrać mnie z treningu, innym razem zwyczajnie darliśmy się na siebie, dopóki moja kobieta nie stwierdziła, że ze mną to nawet szkoda dyskutować, bo uparty byłem jak własna matka. A kto zna Barbarę Cash, ten wie.

Nie wiem, czy kiedykolwiek kochałem kogoś tak mocno, jak kochałem Mię. Kochałem jej oczy, jej włosy, które w trakcie trwania naszego związku ścięła chyba z pięć razy, jej poczucie humoru, a nawet to, że wieczory zwykle spędzała po sam nos w dokumentach swoich pacjentów zamiast w naszym łóżku. Odkąd tylko otworzyła swój prywatny gabinet było jeszcze gorzej, ale cierpliwie to znosiłem, raz po raz dostarczając do jej gabinetu herbaty z cytryną i miodem, by w międzyczasie nie zdążyła się odwodnić. Chciałem być wspierającym chłopakiem, bo Mia zasługiwała na wszystko co najlepsze, a gdy tylko pozwalał jej na to czas sama pojawiała się na trybunach podczas rozgrywanych przeze mnie spotkań z moim numerem na plecach. Media wyłapały to bardzo szybko, a Hannah regularnie podsyłała mi linki do Pudelków i innych sznaucerków, w których pisano o nowej partnerce boskiego Matty'ego Casha (tak dokładnie brzmiały te nagłówki, przysięgam!).

You, me at six | cashWhere stories live. Discover now