- Kochasz tego chłopaka? Ashera? - zadał pytanie, które zmiotło mnie z planszy.  Spojrzałam na niego z niemałym szokiem, gdy ten wpatrywał się we mnie, oczekując szczerej odpowiedzi, której nie mogłam mu dać. Kurwa, miałam zaledwie osiemnaście lat. Nie wiedziałam dokładnie, czym jest słowo "Kochać", oprócz tego, że było to niesamowicie piękne i ważne słowo. Nie wiedziałam, czy to miłość, czy czyste zauroczenie. Nie rozróżniałam tego. Nie potrafiłam. 

- Nie wiem, tato. - sapnęłam i znów spojrzałam w biały sufit, który stał się moją oazą, gdzie mogłam pomyśleć. - Czuje do niego coś, czego nawet nie potrafię określić. - powiedziałam szczerze. Naprawdę tego nie potrafiłam. Czułam coś niesamowitego do Asha, jednak nie umiałam tego objąć w słowa. Mocno się do niego przywiązałam, i przede wszystkim, równie mocno mu zaufałam, co przychodziło mi z trudem. Gdy pierwszy raz spotkałam Storma, już wtedy czułam ciepło, jakie bije od jego osoby. Mimo że wyglądał na ogromnego goryla, który odstraszał spojrzeniem, w jego oczach dostrzegałam małe iskierki, należące do dziecka. Wydawało mi się, że tak bardzo chciał zostać pokochanym, że dało się to aż wyczytać w jego oczach. Chciał stabilizacji, oparcia, gdzie ja mogłam dać mu tylko to drugie. Nie chciałam postępować pochopnie, wchodząc z nim w oficjalny związek. 

Zerknęłam na ojca, który z wymalowaną troską na twarzy mi się przyglądał. 

- Jeśli tak bardzo ci zależy... - zaczął, a moje serce zabiło szybciej. - Nie musisz wyjeżdżać. Możemy znaleść bliską uczelnię medycyny, prawa czy fotografii, jak chciałaś. - delikatnie uśmiechnął się w moją stronę. - Mogę nawet zapłacić, by cię przyjęli. Chcę, żebyś była szczęśliwa. - dopowiedział, a coś nieprzyjemnie zakuło mnie w sercu. Pierwszy raz słyszę takie słowa z jego ust. Nigdy nie dał mi tak dużego zainteresowania mną, nawet gdy wymagała tego sytuacja, aż do teraz. Co się stało? 

Patrzyłam na niego z szokiem, gdy ten po prostu mi się przyglądał. 

- Mógłbyś to zrobić? - podekscytowałam się i zerwałam do siadu. Och, to by tak wiele ułatwiło! Nie musiałabym wyjeżdżać, zostawiając przy tym ludzi, których kocham. I jego. Miałam gdzieś pieprzoną moralność. Ojciec mógł zapłacić, bym tylko mogła tu zostać i być szczęśliwa. Z nimi. Z nim. 

- Jasne, Delilah. Mimo że jestem średnim ojcem... - odwrócił wzrok, smutno opuszczając głowę w dół. - Zależy mi na tobie i na Timie. Jesteście przecież moimi dziećmi, kocham was. Na swój sposób. - wytłumaczył mi, a coś boleśnie ukuło mnie w okolicy płuc. Od zawsze mieliśmy słabe relację, głównie przez matkę. Wszczynała ona okropne kłótnie, wplątując do tego całą rodzinę. Nigdy nie potrafiła załatwić czegoś zwykłą i cichą rozmową. Zawsze były tylko krzyki, zamieszana połowa rodziny, która nie była w ogóle z daną sytuacją związana i bolesne, słowne przepychanki. Rana za ranę. Każda rozmowa z nią tak się kończyła, do czego już zdążyłam się przyzwyczaić. Jednak z tatą... to trochę trudniejszy temat. Starał się trzymać jak najdalej od naszych afer, ponieważ uważał, że są zbędne. Nigdy się nimi nie interesował, wręcz je ignorował. Gdy dochodziło do kłótni, on wychodził z domu i wracał po kilku godzinach, gdzie emocje opadły i była cisza, bo każdy siedział obrażony w swoim pokoju. Nigdy nie usłyszałam słowa "Przepraszam" od moich rodziców, a mieli za co przepraszać. Szczególnie matka. - Postaram się zrobić co w mojej mocy. - podniósł na mnie swoje spojrzenie, które wyrażało ból i troskę. Wiedziałam ile go to kosztowało, bo w końcu robił coś wbrew woli matki. Ona chciała, bym wyjechała. Nieważne nawet na jaki kierunek, ważne, by mnie tutaj nie było. Gdybym jednak miała zostać, musiałabym iść na medycynę lub prawo, żeby nie przynieść jej wstydu. W końcu oboje z moich rodziców było kimś. Matka lekarz, ojciec prawnik - dzieci również musiały osiągnąć tyle, co rodzice, a nawet więcej. Musiały być kimś

DistruzioneWhere stories live. Discover now