twenty-third

218 26 16
                                    

- KTÓRY CI POWIEDZIAŁ!? GADAJ!

Wyobraź sobie klasę lekcyjną. Przed tobą koledzy, za tobą koledzy, po prawej i lewej stronie też ktoś siedzi. Stoisz idealnie na samym środku sali, w epicentrum. Wszystkie pary oczu są skupione na tobie. Czujesz ich przeszywający wzrok. Nawet ci przed tobą się obracają, żeby zobaczyć jak robisz z siebie błazna przy pytaniu. Pytaniu, na którym nie jesteś w stanie odpowiedzieć na nic. Nauczyciel stojący na początku sali surowo spogląda, a gdy za trzecim razem podajesz złą odpowiedź, a co gorsza milczysz, zaczyna stąpać w twoją stronę powolnym krokiem. Ze stresu zamazuje ci sie obraz, wszystko jest rozmazane, a lokalizację nauczyciela potrafisz określić jedynie na podstawie stukotu, jaki wydobywa się spod jego podeszw. W końcu jest tuż przed tobą, a z letargu budzi cię mocne uderzenie drewnianą linijką o twe nagie nadgarstki.

I mimo, że nie znasz odpowiedzi, on wydziera się na ciebie, upokarza na forum, wyzywa od debili, idiotów, czy analfabetów, jakby myślał, że po takiej dawce przemocy psychicznej będziesz znał nagle odpowiedź.

Też się czułem jak na takim szkolnym pytaniu. Jakbym przeniósł się w czasie do szkolnych lat i tej skrzypiącej ławki w trzecim środkowym rzędzie, na które byłem skazany na początku mojej edukacji.

Tylko zamiast całej tej otoczki klasowej, gapiących się na ciebie kolegów, mierzyłem się jedynie z nauczycielem. Albo i nie... Określenie nauczyciel w tym przypadku nie jest odpowiednie.

Mierzyłem się z kolegą z ławki obok. Który chwilę wcześniej śmiejąc się z tobą pomiędzy lekcjami, w tej chwili, gdy naprawdę go potrzebowałeś, okazał się tacy jak wszyscy dookoła.

Ale nawet najtwardszy głaz kiedyś pęka. Tak samo uczeń w końcu pęka. Nie wytrzymuje upokorzenia, chwyta poranionymi dłońmi za tabliczkę i zaczyna okładać nią wszystkich. Belfra, kolegę a nawet niewinnych gapiów, którzy obrywają rykoszetem.

Przestajesz myśleć logicznie, kieruje tobą twoje rozgrzane do stopnia ogni piekielnych serce. Serce, które wybija rytm walca wiedeńskiego 60 taktów na minutę co przy metrum 3/4 daje około 180 uderzeń na minutę.

- NIENAWIDZĘ CIĘ! CHOI SAN NIENAWIDZĘ CIĘ!
















































(tydzień wcześniej)

Przybyłem tu, żeby zniszczyć kolejny twór Yin. Ciebie.

Widziałem błyszczące ostrze unoszące się nad moją głową. Wokół jego właściciela unosił się dziwny przepełniony światłem dym, który zamiast dodawać tłu grozy, sprawiał, że tamten wyglądał jak wysłannik nieba. Nawet nie zauważyłem, kiedy postać przede mną urosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Spoglądał na mnie z góry, a jasne tęczówki zupełnie zniknęły zostawiając jedynie białko. Ciemne włosy stały się białe, zupełnie jak osobie z syndromem Marii Antoniny. Z pleców wyrastały mu ogromne skrzydła z plamionymi złotem piórami, który uniosły go na wysokość około metra. Wyglądał jak anioł.

- Wiesz... Yang?... Kyungmoon?...yyy... książę... Nie wiem do końca jak się dobie zwracać...Panie Aniołku? Ale wydaje mi się, że chyba coś ci się pomyliło. To kapitana więzi ta twoja Yin chyba... Ja nic do tego mam...

Musiałem go kompletnie wybić z rytmu i patosu, w jakim się unosił. Spuścił miecz w dół, idealnie kilka milimetrów przed moją twarzą i stanął na ziemi. Zniknął ten dym i wszystkie boskie dodatki, jakie go otaczały, a jego oczy ponownie nabrały fioletowej barwy. Spojrzał na mnie trochę zrezygnowany i ciężko westchnął

WONDERLAND: captain's return // ATEEZ PIRATE AU Where stories live. Discover now