fourth

247 26 19
                                    

Song Mingi po odrzuceniu pirackiego życia nie miał nic.

Domu.

Rodziny.

Marzeń.

Perspektyw na przyszłość.

A nawet przyjaciół, którzy po latach wspólnej tułaczki rozeszli się we wszystkie możliwe strony świata.

Miał za to jedną strzelbę, mały sztylet, sakiewkę srebrników, czarną fedorę - jedyną pamiątką po jego dawnym kapitanie, talię kart z ośmioma asami, wszystkożerną kozę i alkoholizm.

Ale o tym ostatnim to może lepiej nie wspominać.

Nie wiedząc nawet, gdzie ma się udać, rzucał sztyletem w zawieszoną na tarczy mapę i udał się tam gdzie pokierował go los.

A los chciał, że padło na Dalirum.

- Jesteś pewien, że nie chcesz wrócić ze mną do Can - stał w porcie z niższym od niego, ale równie przerażającym z wyglądu piratem, który pod kapturem zakrywał wypłowiałe różowe kosmyki już prawie całkowicie czarnych włosów.

- Nie. Chcę zacząć od nowa, San. Wiesz, z pustą kartą - zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni spodni króla trefl.

- Twoja decyzja - drugi pirat zaczął powoli wracać na pokład statku

- San! - Mingi chwycił go za ramię.

- Co?

- Obiecaj mi, że nie zajebiesz się zanim znowu się zobaczymy - posłał mu lekki uśmiech, choć doskonale wiedział, że nie ma co liczyć na podobny gest że strony tamtego. - Nie chciałby tego.

- Zamknij się.

- Naprawdę musisz być taki opryskliwy nawet dzisiaj? - zaśmiał się cicho.

- Nie myśl, że będę dla ciebie milszy tylko dlatego że się żegnamy- odparł niższy i wyrwał się z uścisku byłego pirata.

- A mógłbyś. Będę tęsknić za twoim obrzydzonym wiecznie wszystkim i każdym wyrazem twarzy, Choi.

- Ja za twoim pijactwem, Song, nie. - Wszedł na statek i po chwili Mingi został sam w porcie.

A nie tyle w porcie, co i w nowym życiu.

Jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie i ciągnąc na sznurku wleczącą się kozę, podśpiewywał pod nosem szanty.

Pierwsze dni w Dalirum były niezwykle trudne. Tułał się  bez żadnego pomysłu od gospody do gospody, licząc że za wygraną rundkę w karty będzie miał gdzie przenocować.

Zawsze był dobry w karciane gierki. W ciągu swojego życia wygrał niezliczoną ilość gier, co oczywiście nie raz ściągało na niego i jego towarzyszy sporo kłopotów. Hazard zawsze był czymś do czego ciągnęło ludzi i on z tego owocnie korzystał. Ograł wielu zadufanych w sobie samców alfa, a każda tego typu wygrana sprawiała mu wielką satysfakcję. W Dalirum było jednak inaczej.

Podczas gry nie czuł niczego. Ani radości z wygranej, ani smutku czy wściekłości z przegranej. Grał bo musiał. Nie miał innego sposobu na zarobek. Nie był ani wykształcony, ani nie szkolił się w żadnym rzemiośle. Był tylko prostym chłopakiem, który oprócz podstawowych zdolności kucharskich umiał mordować.

Karty mimo wszystko były jego jedynym talentem.

I to dzięki nim trafił do Karczmy pod Złotym Świstakiem.

Była to spora, znajdującą się w centrum miasta, dosyć popularna wśród mieszkańców Dalirum karczma, która słynęła z rzemieślniczego piwa o lekko jaśminowym posmaku, dobrego bigosu i największego osęka hazardowego w archipelagu dalizyjskim.

WONDERLAND: captain's return // ATEEZ PIRATE AU Donde viven las historias. Descúbrelo ahora