eighteenth

231 24 11
                                    

San i Yeosang długo nie wracali. Siedzieliśmy w izbie w kompletnej ciszy, próbując usłyszeć jakiekolwiek żywe głosy.

- Ej myślicie, że się nawzajem zajebali czy może Yeo ma zajebiście dźwiękoszczelne ściany w tej chacie? -  zapytał nagle Mingi, spoglądając na nas jak małe dziecko, które oczekiwało szybkiej odpowiedzi, jakbyśmy kurwa znali wszystkie tajemnice tego świata.

- Myślę, że nie ma co się zastanawiać tylko już kwiatki na grób wybierać - odparł Yunho i wstał od stołu. Podszedł prawie bezszelestnie do drzwi i przyłożył ucho, tak jakby byłby w stanie coś usłyszeć.

Jak można było się domyślić - nic nie usłyszał.

- Ej, chyba serio musieli coś sobie zrobić, bo kompletna cisza...

- Weź, pokaż - Jongho podszedł do niego i jednym pchnięciem wyprowadził z równowagi prawie dwumetrowego potwora, który niczym wańka-wstańka z trudem się nie wywalił. - Rzeczywiście...

Po chwili już cała nasza trójka stała z mordami przyklejonymi do drzwi.

Przez moją głowę przelatywało naprawdę sporo myśli, a każda z nich gorsza od poprzedniej. Wiedziałem, że żaden z nich nie zrobiłbym drugiemu krzywdy, ale mimo wszystko, gdzieś w głębi świadomości istniała ta obawa.

Nie wiem tylko o co bałem się bardziej...

O Sana, czy o to że San zrobił krzywdę Sangowi...

- Powinniśmy tam wejść - odparł Yunho gotów już naciskać na wypadającą z zawiasów klamkę.

- Kurwa... Zaczekaj trochę - upomniał go Mingi i chwycił za dłoń, chcąc pewnie zabrać ją z klamki. Jakie to było, więc zdziwienie, gdy Mingi zacisnął dłoń Yunho i pociągnął do siebie, wyrywając kompletnie drzwi z zawiasów. - Otwarte!

Zanim zdążyłem cokolwiek zobaczyć i wychylić się jakkolwiek zza pleców tych dwóch olbrzymów usłyszałem głośne westchnięcie, a me oczy przysłoniły pokryte wieloma bliznami dłonie Jongho.

- Nie patrz - rzucił gwałtownie i pociągnął mnie do tyłu, jakby zza drzwiami miały się rozgrywać naprawdę dantejskie sceny.

- CO WY ROBICIE?! - moja ciekawość wręcz wybuchła, gdy Yunho z Mingim momentalnie się wydarli.

Ta dwójka miała jakąś dziwną przypadłość, szczęście do oglądania ludzi w bardzo niekomfortowych i dwuznacznych sytuacjach. Tak jak i tamtym razem.

Nie wytrzymałem. Wyrwałem się spod dłoni Jongho i wybiłem do przodu przed nich. W kuchennym pomieszczeniu w sumie nie było nic starszego oprócz ogromniastej plamy wręcz czarnej krwi i dwóch dwudziestokilkuletnich mężczyzn będących blisko siebie w naprawdę niekorzystnej dla ich opinii pozycji.

- CHOI SAN?! - wręcz wydarłem się, widząc siedzącego okradkiem na MOIM chłopaku Yeosanga, którego twarz momentalnie pokryła się buraczaną czerwienią.

- T-t-to nie tak jak myślisz... - wysapał San, próbując podnieść się z podłogi, ale uniemożliwiał mu to jeden problem o nazwisku Kang, który niczym zamieniony w kamień przez Meduzę, nie ruszył się nawet na milimetr.

- Nieee... Wcale... - zaśmiał się z tyłu Jongho, dla którego cała ta sytuacja wydawała się być darmowym kabaretem.

- Stul japę Choi!

- Też jesteś Choi - zaśmiał się Jongho i odszedł od tego całego zamieszania. Doskonale wiedział, że San miał w tamtej większy problem na głowie.

I wcale nie nazywam siebie tym problemem :)

- Jak mi to wytłumaczysz?! Co? - nie wiem co czułem w tamtym momencie. Nie była to zazdrość, może odrobinkę... Ale nie była to też złość... Możliwe że po prostu siadły mi nerwy. Każdy czasem dostanie załamania, prawie płacze, choć w sumie to nie wie z jakiego powodu. To właśnie byłem ja wtedy. - I GDZIE MOJA PIERDOLONA HERBATA!?

WONDERLAND: captain's return // ATEEZ PIRATE AU Where stories live. Discover now