San siedział na łóżku i wpatrywał się pustym wzrokiem w nieskazitelnie biały sufit. Przed jego oczami pojawiało się mnóstwo obrazów.
- San, posłuchaj, nie chcę nawet wiedzieć w jaki sposób Wooyoung...z martwychwstał? I tym bardziej nie chcę znać ceny jaką za to dałeś, ale wiedz, że nie popieram tego.
- Nie obchodzi mnie twoja opinia. Już to zrobiłem, nie możesz się cieszyć, że znowu go widzim? Że jest tu z nami, żywy.
- San... Powinieneś się był pogodzić z tym już dawno... Zaszkodzisz mu. Nasz Woo nie chciałby tego, doskonale to wiesz.
- Nic nie pamięta, myśli, że uciekł...
- San, żywy czy nie, Woo może jest głupi, ale nie jest idiotą. Prędzej lub później wróci mu pamięć.
- Może nigdy nie wrócić.
- Znienawidzi cię jak się dowie...
- Może mnie znienawidzić, ale nigdy nie powiem mu prawdy. A ty nawet nie próbuj.
- Zluzuj stary. Nie zamierzam się mieszać w to gówno, ale mimo wszystko Wooyoung był moim, nie... naszym przyjacielem. Nie chcę widzieć jak znów cierpi z twojego powodu. Nic mu nie powiem, ale nie obiecuję...
- Powiesz mu, a sam ci poderżnę gardło.
- Dalej jesteś takim chujem jak dwa lata temu...
„Wooyoung, nienawidzisz mnie” zapytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. Jego głos odbił się echem po pustym pomieszczeniu. Ostrożnie ściągnął skórzaną rękawice z dłoni i powoli zaczął odwijać jałowy bandaż przesiąknięty już prawie czarną krwią.
Uniósł dłoń w stronę światła i z lekkim obrzydzeniem spojrzał na czerwoną wciąż świeżo wyglądającą ranę na dłoni w kształcie klepsydry.
„Jestem samolubnym chujem” parsknął lekkim śmiechem po czym włożył dłoń do napełnionej wodą i lodem michy stojącej koło łóżka. Syknął, czując jak lodowatą woda wsiąka w ranę. W swoim życiu miał wiele ran, lecz żadna nie bolała go tak jak tamta. Gdyby mógł, krzyczałby z bólu, ale usłyszeliby go strażnicy.
Przyszedłby tu Wooyoung, a za nim pewnie Mingi. Nie mógł pokazać słabości. Wziął głęboki wdech i szybkim ruchem wyciągnął piekącą ranę. Szybko owinął ją w stary bandaż, jedyny jaki miał i schował pod skórzaną rękawicą. Otarł pot z czoła i na jego twarzy zagościł znów bezlitośnie obojętny wyraz.
Zawsze kreował się na osobę niezłomną, silną i nieustraszoną. Nie miał żadnych słabości, a raczej tylko tak uważał. Bo miał. Szkoda, że zrozumiał to dopiero w momencie, gdy w nią uderzono.
- San, masz tylko jeden słaby punkt.
- Kapitanie, nie rozumiem o co ci chodzi.
Choć inni dostrzegli ją szybko, on uświadomił sobie o niej wyjątkowo późno. Nawet za późno.
- To Wooyoung.
Bał się. Bał się reakcji pozostałych. Mingi nie wsparł go. Nie rozumiał tego. Nikt go nie rozumiał, nigdy. Tylko Wooyoung mógł mu pomóc, ale w tej sytuacji, nawet on był mu daleki. Został z tym sam. Sam jak uschnięty kwiat na pustyni.
- Boli jak cholera. Czujesz, jakby cały twój świat się zawalił. Nie wiesz czy masz być wkurwiony czy smutny. Wszystko dookoła przypomina ci o tej osobie...
- Przestań!
- Już raz go prawie straciłeś, nie chciałeś popełnić drugi raz tego samego błędu...
![](https://img.wattpad.com/cover/317851126-288-k580635.jpg)
BINABASA MO ANG
WONDERLAND: captain's return // ATEEZ PIRATE AU
FanfictionNajbardziej bolesną rzeczą w ludzkiej egzystencji jest świadomość wartości czasu. Nie da się go zmienić, a każda próba przeciwstawienia mu się skutkuje karą. Klepsydra czasu znów się przesypuje, a ostatni dzwoneczek mocno pulsuje. Kapitan legendarn...