25. ❝To mój czas❞

75 30 1
                                    

Bunny przekazała swoje piątkowe zakupy Taeyi, prosząc ją, by ta przechowała je u siebie do czasu jutrzejszego wieczoru. Sama wolała nie ryzykować, zabierając łowy ze sobą, bo gdy tylko o tym myślała, przed oczami od razu miała zszokowaną matkę, zaglądającą jej do plecaka. Nie chciała, by kobieta dowiedziała się o tym w ten sposób, taki scenariusz za bardzo ją stresował. Przez samo wyobrażenie włoski na jej przedramionach stawały dęba.

W nocy z piątku na sobotę zupełnie nie potrafiła zmrużyć oka. Wierciła się niespokojnie na łóżku, przewracając z boku na bok, krążyła do kuchni, by nalać sobie wody, a kiedy już nie wiedziała, co ze sobą zrobić, usiadła na biurku, by popatrzeć przez okno. Widok za szybą nie prezentował się zjawiskowo — bezgwiezdne niebo wyłaniające się zza dachów obdrapanych budynków było wszystkim, na czym Bunny mogła zawiesić w tamtym momencie oko. Niebo w Nowym Jorku zawsze było ciemne lub zachmurzone, pozbawione błyszczących punktów schowanych za kłębem aglomeracyjnych oparów. Mimo wszystko z jakiegoś powodu lubiła na nie patrzeć, wyobrażając sobie, że gdzieś za tym szczelnym odgrodzeniem znajdują się puszczające jej oko gwiazdy. Ta myśl dodawała jej otuchy.

Wychodząc z domu w sobotnie popołudnie, znów musiała nakłamać mamie, że idzie na noc do Eda, ale obiecała, że wróci przed mszą w niedzielę, której nie mogła sobie rzecz jasna odmówić. Już stojąc w korytarzu, miała ochotę obrócić się przez ramię i powiedzieć, że wcale nie chce iść do żadnego kościoła, lecz koniec końców westchnęła ze zrezygnowaniem, zacisnęła wargi i wyszła bez słowa, tak jak za każdym poprzednim razem.

Oczywiście, że matka Bunny dostrzegła jej przebite uszy — srebrnych kuleczek nie dało się przecież przeoczyć, choć dziewczyna specjalnie garbiła się i próbowała zakryć kolczyki kapturem siwej, bawełnianej bluzy. Kiedy w oko kobiety wpadła biżuteria, ta wyglądała na niezwykle zaskoczoną. Natychmiast podeszła bliżej, by upewnić się, że nic się jej nie przywidziało, a Bunny wstrzymywała przez ten czas oddech, czując się co najmniej tak, jakby czekała na okrutny wyrok. Obleciał ją najzwyklejszy strach.

— Dziwne czasy nas nadeszły — skwitowała jej matka, kręcąc głową. Westchnęła ostentacyjnie, siadając z powrotem przy stole w kuchni, by dokończyć malowanie brwi. Wspomagała się małym, ręcznym lusterkiem. — Jak byłam młoda, to uszy przekłuwały sobie tylko dziewczyny, a teraz... wszystko się zmienia. Tylko nie myśl, by przekłuwać sobie twarz. To już przesada, Jian. Później nie znajdziesz dobrej pracy.

Jun, który również znajdował się wtedy w kuchni, westchnął rozdrażniony i czym prędzej zmienił temat. Potem gdy we dwójkę udali się do wspólnego pokoju, zapytał swoją siostrę, czy aby na pewno wszystko jest z nią w porządku. Wyglądał na zatroskanego jej posępną miną, którą dziewczyna nosiła od momentu, kiedy mama nazwała ją Jianem.

— Te kolczyki naprawdę ci pasują — powiedział, siadając obok Bunny. — Bolało? Pewnie tak. Ja chyba bym się nie odważył, już sam widok igły wydaje mi się przerażający.

— Trochę szczypało — odparła cicho studentka. Starała się uśmiechnąć, ale to wciąż nie za bardzo jej wychodziło. Mimo wszystko dzięki słowom młodszego brata czuła się odrobinę lepiej. Była wdzięczna za jego wsparcie, które okazywał jej każdego dnia, i cieszyła się, że zawsze mogła się do niego zwrócić.

W piątkowy wieczór opowiedziała mu o balach, błyszczących trofeach, kategoriach i kolorowych kreacjach uczestników. W pewnym momencie zaczęła mówić tak żwawo oraz z tak ogromnym zaangażowaniem, że aż zapomniała z tego wszystkiego o miarowym oddychaniu. Jun złapał ją wtedy za ramię i z uśmiechem przypomniał jej o tej czynności, a następnie poprosił, by mówiła nieco wolniej tak, aby na pewno ją dobrze zrozumiał. Słuchał jej z wyraźnym zaangażowaniem, ciesząc się za każdym razem, gdy twarz starszej wyraźnie rozbłyskiwała. Oglądanie jej tak radosnej i podekscytowanej oddziaływało pozytywnie i na jego własne samopoczucie.

DRAG 'N' ROLLWhere stories live. Discover now