10. Kawa i ziemia

288 14 12
                                    




Nucąc cicho jakąś piosenkę pod nosem, ruszyłam na spacer po klasztorze, który o tak wczesnej godzinie promieniuje pustkami. Zatrzymałam się przy drzwiach do pokoju Lloyd'a, ponieważ wydobywały się z niego niepokojące dźwięki. Chyba nie ma zbyt dobrego snu.

Skierowałam się w kierunku kuchni. Nastawiłam wodę w czajniku, znalazłam jakiś kubek i kawę. Całą noc straciłam na punkcie widokowym z blondynem. Nie rozumiem, o co mu chodziło w zabraniu mnie tam, ale niepokój, jaki osiągał mój umysł z nim na jakimś pustkowiu, jest jednym wielkim nieśmiesznym żartem. Cały czas się bałam, że moje życie zmierza ku końcowi, a on wyciągnie jakiś miecz czy inną broń i pozbawi mnie głowy.

Momentalnie przypomniał mi się ten dziwny pocałunek po pijaku. Japierdole jednak szkoda, że mnie nie zabił. Nadal nie wiem, czy on o nim wie albo chociażby pamięta, ale mam nadzieje, iż był równie mocno napruty, jak ja.

Zalałam ziarna kawy wrzątkiem i schowałam opakowanie. Oparłam się tyłkiem o blat i chłonęłam ciszę oraz zapach porannej kawy. Ostatnia doba była szalona, a jeszcze półtora miesiąca temu nie sadziłabym, że cokolwiek takiego mogłoby się wydarzyć. Zakładałam nawet, że smoki są straszne, a tu proszę, bardzo miłe zwierzątka, które tylko czasem próbują cię zrzucić z grzbietu.

Jestem w stanie usłyszeć, jak krew płynie w moich żyłach i kroki do kuchni. Spojrzałam na drzwi, wyczekując kto zaraz tutaj wejdzie i zaczęłam manifestować aby nie był to Lloyd. Cholera muszę przystopować, ostatnio moje życie za bardzo zakręciło się dookoła niego. Do pomieszczenia wszedł całkowicie zaspany Cole, który zauważył mnie natychmiastowo i przez przypadek chyba go wystraszyłam.

— Ciężka noc co?—Wychrypiał i podszedł do szafek. Zaczął czegoś namiętnie szukać.

— Nie najlepsza. Poza tym twoja chyba też—Uniosłam brew do góry, bacznie go obserwując.

— Niestety—Cicho westchnął.—Nocne patrole nie są dla mnie—Zaczął również jak ja przygotowywać sobie kawę.

— Współczuje wam tego, naprawdę—Wszystko wydało mi się takie spokojne. Mój zmęczony głos, poranne promienie słoneczne idealnie pasujące do tradycyjnego wystroju wnętrza, zapach kawy i równie wycieńczony, jak ja Cole.

— Ciesz się, puki możesz—zaśmiał się pod nosem i przeniósł wzrok na mnie.—Kwestia czasu aż Mistrz Wu zacznie szkolić cię na ninję i przeznaczy Ci godziny nocne—Spojrzałam na niego przerażona.

— Ja? Na ninje? Chłopie nie potrafię nawet roślinki utrzymać przy życiu. Cała ta przepowiednia to jakiś bullshit—Wyrzuciłam to z siebie na jednym wdechu. W kwestii tej całej wróżby czy jak zwał, tak zwał, sprawa jest oczywista. Padnę prędzej, niżeli jakakolwiek walka będzie miała miejsce. Ja się po prostu n i e n a d a j e do takiej odpowiedzialności.

— Pożyjemy, zobaczymy. Kai też tak uważał—Zmarszczyłam czoło i wywróciłam brwiami.

— A może ja jestem adoptowana?—Cole wybuchł śmiechem na moje słowa i pokręcił niedowierzająco głową.

— Kogo obgadujecie?—Do kuchni wszedł Jay.

— Ciebie—Wymamrotał cynicznie czarnowłosy, a ja przybrałam bardzo poważny wyraz twarzy.

— No ej!—Chwyciłam resztki jeszcze cieplej kawy i gdy kasztanowłosy rzucił się na Brookestona, uciekłam niezauważona.

Save me|L.N.| Part I:LonelyOnde histórias criam vida. Descubra agora