58. Nie da się ich zabić...

353 41 97
                                    

– Co ty tu robisz, kretynie?! – krzyknęłam, kiedy rozpoznałam Hektora. Tatuaże pokrywały teraz nawet jego twarz. Czy to była cena za ochronę i posłuszeństwo martwych demonów?

– Znowu ty!? – wrzasnął Hektor.

– Znasz go? – Lucyfer spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

– Nie... – szepnęłam. Wychyliłam się zza ramienia Śmierci, aby wyglądać na bardziej odważną. – Na dole krążą plotki, że ożywiasz demony, a później się z nimi zabawiasz po kątach! – zawołałam nieco głośniej.

– Ty głupia...

– A jak tam złamania? Zagoiły się? Siniaki zeszły? A może chcesz powtórki i dlatego dołączyłeś do Agencji?

– Zabiję najpierw twoich przyjaciół, żebyś mogła patrzeć na ich męczarnie, a później przyjdzie kolej na ciebie!

Spojrzałam na Śmierć.

– Później się nim zajmiemy? Mamy ważniejsze sprawy? On dopiero eksperymentuje? – wyrzuciłam z siebie, zła na Śmierć, że nie pozwolił mi go zabić, kiedy jeszcze nie było za późno.

– Kto by przewidział. – Śmierć wzruszył ramionami.

– Brać ich! – zawołał Hektor.

Ożywieńce ruszyły w naszą stronę. Ich dziwne ruchy wywoływały we mnie wstręt. W przejściu pojawiało się coraz więcej martwych demonów, które tłoczyły się w korytarzach, powoli pełznąc w naszą stronę. Hektor zniknął, zostawiając całą brudną robotę swoim hybrydom. Połączenie demona i zombie... Myślałam, że to tylko bełkot szaleńca.

– Ty bierzesz lewą stronę, ja wezmę na siebie środek – powiedział Śmierć do Lucyfera. O dziwo Lucyfer bez sprzeciwu się zgodził.

– A co z prawą stroną? – oburzyłam się, domyślając, się, na kogo spadnie ten psi obowiązek. – Kto ją oczyści?

– Ty.

Ruszyli do przodu, zostawiając mnie samą. Prawie samą. Obejrzałam się za siebie, aby odszukać wzrokiem Młodego. Znajdował się w windzie, całkowicie przerażony. Postanowiłam połączyć się w przerażeniu z Młodym i cofnęłam się do windy. Nacisnęłam guzik, lecz nic się nie stało.

– Nie powinnaś im pomóc? – spytał Młody, wpatrując się w to, co działo się na zewnątrz.

– Niech giną. – rzuciłam, nerwowo naciskając przycisk windy. No dalej, no dalej. Rozejrzałam się wokół, lecz nie znalazłam nic, co mogłoby pomóc. – Szanowny panie Myśliwy? – odezwałam się nieśmiało w przestrzeń. – Kolego? – Żadnej reakcji. Może tylko nas widział i nie mógł słyszeć. – Masz okazję mnie dorwać. Na trzydzieste piętro poproszę! – Wciąż nikt nie zareagował. – Szlag by to! – Wyszłam z windy. To nie miało najmniejszego sensu. – A gdzie są schody?

Młody wzruszył ramionami. Dokładnie rozejrzałam się wokół, lecz tam, gdzie powinno znajdować się jakiekolwiek wejście, bądź miejsce na schody, widniała jedynie gładka, goła ściana.

Ścisnęłam mocniej sztylet. Nie miałam innego wyboru jak walczyć. Demony z alejki, którą miałam się zająć, były coraz bliżej.

– Przydaj się do czegoś – rzuciłam do Młodego. – Pomożesz mi.

Wyciągnęłam jericha. Ostatnia broń palna, która mi jeszcze została. Wiedziałam, że moje uszy będą cierpieć potrójnie, kiedy wpakuje cały magazynek w idące demony, w zamkniętym pomieszczeniu. Cieszyłam się, że zbytnio im się nie spieszyło.

Młody z lękiem wyjrzał na zewnątrz i spojrzał w stronę korytarza, którym mieliśmy się zając.

– Nie da się ich zabić...

– A to się jeszcze okaże. Strzelaj w nogi. Nie musisz specjalnie celować.

Miałam nadzieję, że gdy pozbawimy ich nóg, będzie o wiele łatwiej się nimi zająć.

– Nie możesz użyć swojej mocy?

– Słucham? – Spojrzałam zdziwiona na Młodego. Skąd wiedział, że posiadałam moc? Przez cały czas trzymałam swoją aurę na uwięzi.

– Nie jesteś człowiekiem, więc powinnaś mieć jakąś moc.

Zerknęłam za siebie. Daleko od miejsca, gdzie staliśmy, walczył Lucyfer. Miałam nadzieję, że nas nie słyszał. Gdyby się dowiedział, że postawił na mnie, osobę, która nie potrafiła użyć swojej energii, miałabym niemałe kłopoty.

– Chodź – warknęłam, nie wdając się w dalszą dyskusję.

Wycelowałam jericha w najbliższego demona. Zmrużyłam oczy. Mieliśmy przed sobą pięć ożywieńców. Ja posiadałam przy sobie trzy pełne magazynki, nie miałam pojęcia, ile zdołał wystrzelić Młody na dole, lecz domyślałam się, że pozostało mu niewiele.

Nacisnęłam spust, celując w kolano. Demon ugiął nogę, lecz nie upadł na ziemię. Strzeliłam jeszcze kilka razy. Młody również nie próżnował i posłał całą salwę mniej i bardziej celnych strzałów. Uszy bolały mnie od powstałego huku. Lecące kule dosięgały celu, lecz ten wydawał się tego nawet nie odczuwać. Jeden z demonów osunął się na ziemię, lecz wciąż jeszcze próbował do nas dotrzeć. To było bez sensu.

Wymieniłam magazynek.

– Strzelaj w kolejnego, celuj w kolana.

Dwa następne demony upadły na podłogę. Te, które pozostały jeszcze na chodzie znalazły się niebezpiecznie blisko nas. Musieliśmy się cofnąć, aby nas nie dosięgły.

– Nie mam już amunicji! – Mnie również się kończyła. Wpakowałam ostatnie kule w dwa najbliższe ciała. Żadne z nich nawet się nie zachwiało. – I co teraz? – Wyciągnęłam swój zwykły nóż. Ten, który dostałam od Śmierci i tak nic by tu nie pomógł. – Masz zamiar z nimi walczyć? – spytał z niedowierzaniem.

– A masz jakiś inny pomysł?

– Zabiją cię!

Stanęłam w lekkim rozkroku, czekając, aż demony podejdą bliżej. Śmierć była mi niestraszna, gdyż wiedziałam, że miałam na sobie ochronne znaki. Nawet jeśli glify słabły za każdym razem, gdy umierałam, wciąż je jeszcze miałam na sobie. Możliwe, że ten drugi raz, mógł być ostatnim, gdy zostanę wyciągnięta ze stanu martwoty.

Demon wyciągnął do mnie ręce. Z całej siły zagłębiłam nóż w jego dłoni, przygwożdżając ją do ściany.

Kopnęłam demona w kolano, łamiąc mu nogę. Zachwiał się i przyklęknął. Ożywieniec, który znajdował się zaraz za nim, złapał mnie za rękaw kurtki, próbując do siebie przyciągnąć. Jednym ruchem ściągnęłam z siebie kurtkę, uwalniając się z pułapki.

Przygwożdżony demon złapał wolną ręką moje ramię. Wyciągnęłam nóż z jego lewej dłoni i cięłam w rękę, która mnie trzymała. Odcięcie jej wcale nie było takie łatwe. Coś pociągnęło mnie z całej siły w dół. Upadłam na podłogę. Pierwszy demon stał nade mną, drugi trzymał moją nogę. I to tyle jeśli chodziło o uczciwą walkę. Jak mogłam walczyć z kimś, kogo nie dało się zabić, ani nawet zranić?

Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Ogarnęła mnie panika. Próbowałam wyszarpnąć się z uścisku demona, kopiąc i dźgając go na przemian nożem. Drugi ożywieniec pochylił się nade mną. Coś ciężkiego upadło obok mnie. Zauważyłam jedynie ruch, a później samotny tors demona pozbawiony obu rąk.

Spojrzałam za siebie.

Młody stał z maczetą w dłoni. Zamachnął się drugi raz i odciął dłoń, która trzymała moją nogawkę.

– Kopnij go! – krzyknęłam. Młody posłuchał. Z całej siły uderzył demona, który upadł do tyłu. – Daj mi to!

Wyrwałam maczetę Młodemu.

Wstałam, mając na sobie wciąż trzymające mnie, odcięte ręce demonów. Młody odciągnął mnie dalej, aby zyskać chwilę czasu i pozbyć się przyczepionych do mnie, obcych części ciała. Czułam, jak silne palce zaciskają się coraz mocniej.

Młody przykucnął obok i wspólnymi siłami udało nam się oderwać ożywieńców. Już pojawiły się siniaki.

Dwa demony zdążyły wstać, jeden z nich kuśtykał, mając uszkodzone kolano, drugi, wyprostował się i ruszył do przodu, nie zwracając uwagi na to, że powinien już dawno umrzeć.

Na rozkaz Ciemności (TOM I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz