18. Coś się zmieniło...

541 46 47
                                    

Zmyłam się z miejsca zbrodni zaraz po łowcach. Gdybym miała telewizor albo radio, zapewne usłyszałabym o tym jutro w wiadomościach. Mimo że demon tak naprawdę nie umierał, zabierał jedynie swoją niematerialną formę do Pustki, to ciało pozostawało w Świecie Ludzi. Psuło się podobnie jak ludzkie. Smród rozkładu zawsze był taki sam.

Nie zauważyłam żadnych świadków, było również zbyt ciemno, aby ktokolwiek mógł podać mój dokładny rysopis policji. Miałam nadzieję, że moi nieudolni łowcy mają na tyle rozsądku, by zająć się dziewczyną, którą postrzeliłam. Podrzucenie jej do szpitala byłoby zbyt problematyczne, lekarze zaczęliby zadawać pytania, w następnej kolejności policja, a odpowiedzi mogły okazać się niebezpieczne dla ich Agencji. Dopóki ktoś nie zapuka do moich drzwi albo nie zacznie mnie szukać, to nie był mój problem. Wierzyłam, że sugestywnie wytłumaczą jej, z czym miała do czynienia, albo chociażby rzucą kilka pogróżek, na wszelki wypadek, gdyby dziewczyna miała zamiar komuś się zwierzyć ze swoich niedawnych doświadczeń.

Nie mogłam już nic zrobić. Urządziliśmy zbyt duże przedstawienie na ulicy, na zabudowanym terenie. Ktoś musiał usłyszeć strzały, tak samo jak musiał zadzwonić po władze. W normalnych sytuacjach używałam tylko noży, tak samo, jak starałam się wybierać bardziej odludne miejsca na śmierć demona. Mogłam wtedy na spokojnie zawiadomić odpowiednie osoby, które pozbywały się ciała. Albo liczyć na to, że przyjdą po demona jego koledzy.

Nienawidziłam, kiedy sprawy się tak komplikowały.

Stanowczo miałam na sobie zbyt wiele krwi. Znów. Na ubraniach nic nie było widać, natomiast moje ręce przybrały odcień czerwieni, która wydawała się w nocy czarna. Musiałam na pieszo wrócić do domu. Taksówkarz byłby nieco zaskoczony, gdyby zobaczył mnie w tym stanie. Udało mi się zabłądzić tylko trzy razy. Po kilku godzinach bezustannej wędrówki znalazłam swój dom.

Na miejscu, w salonie, przy zapalonym świetle, okazało się, że nie jest ze mną tak źle. Jucha trysnęła tylko na koszulkę, cała reszta była niemal nietknięta, prócz kilku małych, prawie niewidocznych kropelek. Kurtkę rzuciłam niedbale na wieszak, buty leżały rozrzucone w dwóch różnych kątach, a poplamiony top znalazł się w kominku – trzeba było go spalić. Położyłam się na chwilę na kanapie. Dopiero teraz zeszło ze mnie całe napięcie. Czułam się staro.

Spojrzałam na swój brzuch. Bandaż był mokry od mojej własnej krwi. Czyżby moja rana się otworzyła? Na moich dłoniach również znajdowała się zakrzepła już ciemna czerwień. Położyłam rękę na oczach, żeby przytłumić blask światła. Nie przejmowałam się tym, że się pobrudzę. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. To był ciężki i intensywny dzień, a jutro wcale nie miało być lepsze.

Usnęłam. Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam zamykających się drzwi. Nie wiem, ile czasu spędziłam na kanapie, lecz wystarczająco dużo, bym zdążyła zmarznąć. Otworzyłam oczy.

Czułam się, jakby ktoś mnie pobił. Widocznie kanapa jedynie wyglądała na wygodną i nie nadawała się do drzemek.

Śmierć siedział w fotelu, głęboko się nad czymś zastanawiając. Przeczesałam dłonią włosy, odgarniając je do tyłu. Kilka zakrzepłych, suchych płatków krwi zleciało na podłogę.

– Co tutaj robisz?

– Oczekiwałem milszego powitania, samo „dziękuję" byłoby dobre. – Oparł łokcie na kolanach, zaplótł palce i pochylił się do przodu. – Albo chociażby: „Śmierć! Jak dobrze, że cię widzę, cieszę się, że nic ci nie jest".

– Twoje glify są gówno warte. – To było najlepsze podziękowanie, na jakie było mnie stać w obecnej sytuacji. Może i glify nie były tak całkiem bezużyteczne, w końcu przywróciły mnie do życia, jednak miałam prawo do narzekania, w końcu doprowadziły mnie do zawarcia niechcianego paktu.

Na rozkaz Ciemności (TOM I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz