XXIV. Przedszkole

216 6 2
                                    

Ship: Duncney (Duncan x Courtney)

Osoba która zamawiała: cozzycie

Duncan

Moja matka zajechała pod budynek po czym zerknęła w lusterko na tylne siedzenie.

-To twoja ostatnia szansa, synu. Masz szczęście, że mamy znajomości.-odparła na co ja przewróciłem oczami.

-Oh tak, ogromne szczęście. Przecież praca społeczna jaką jest praca w przedszkolu z piszczącymi cały dzień dzieciakami to o wiele lepsza rzecz niż pobyt w poprawczaku.-odparłem ironicznie na co moja mama odwróciła się i spojrzała na mnie takim wzrokiem, że aż przełknąłem nerwowo ślinę.

-A żebyś wiedział.-odparła po czym podała mi torbę w której miałem lunch.-Obyś tego nie spieprzył.

Prychnąłem pod nosem, wyrwałem torbę i ruszyłem w kierunku budynku uprzednio głośno trzaskając drzwiami. Nie wiem kto normalny każe w ramach pracy społecznej zajmować się dzieciakami chłopakowi który już miał problemy z prawem?!

Kiedy tylko przekroczyłem próg przedszkola dopadł mnie nieznośny pisk dzieciaków. Spojrzałem jeszcze przez szybę w drzwiach na parking ale ponieważ nie zauważyłem tam matki, odetchnąłem z ulgą. Starałem się omijać rozwrzeszczane bachory dopóki jeden z nich nie wytrącił mi teczki.

-Dobra. Mam dość.-odparłem po czym podniosłem torbę i już chciałem wychodzić gdy nagle zatrzymał mnie męski głos.

-Duncan Johnson?-mężczyzna w niebieskiej koszuli i szortach uśmiechał się trzymając pod pachą podkładkę.-Jestem Chris, zapraszam do mnie. Skrzywiłem się na widok jego uśmiechu: był jakiś taki... Nienaturalny. Mijaliśmy korytarz w milczeniu i choć nie był on zbyt długi to ciągle towarzyszący nam pisk sprawiał, że droga do gabinetu tego faceta zdawała się nie mieć końca. Gdy dotarliśmy więc na miejsce i brunet zamknął drzwi odetchnąłem z ulgą.-Dostaliśmy papiery w sprawie twojej kary. Nie wiem kto wpadł na taki głupi pomysł by pozwolić komuś takiemu jak ty pracować z dziećmi.

"No to jest nas dwóch"-pomyślałem krzyżując ręce.

-Czyli nie przyjmie mnie pan?-spytałem próbując ukryć nadzieję w głosie na co Chris przyjrzał mi się bacznie.

-Będę z tobą szczery Johnson: nie jest mi na rękę twoja obecność tutaj ale nie mogę się sprzeciwiać rozkazom z góry. Owszem mógłbym wynająć adwokata i kłócić się z tobą w sądzie ale szkoda mi pieniędzy na takich ludzi jak ty. Po prostu staraj się niczego nie spieprzyć i przestrzegaj zasad.-odparł po czym wyjął z szuflady jakąś kartkę.-Tu jest plan zajęć grupy którą wraz z panną Bardell będziesz prowadził zajęcia. Zaczynasz od jutra.

Wyszedłem szczęśliwy i nieszczęśliwy jednocześnie. Szczęśliwy bo nie musiałem już słuchać pisków tych dzieciaków. Nieszczęśliwy bo jednak będę tu pracował...

Następnego dnia ubrałem czarną bluzkę, jeansy i czerwone trampki. Mój strój nie był tak "wulgarny" jak zazwyczaj ale nie zamierzałem też się stroić jak jakiś laluś. Moja mama co prawda trochę kręciła nosem ale nie kazała mi się przebierać. Kiedy poszedłem do sali lekcyjnej szybko okazało się, że nie będę sam...

-Patrzcie kto przyszedł!-dziewczyna ubrana w białą koszulkę z granatowym krawatem, spódnicą i butami oraz w białych podkolanówkach gapiła się teraz na mnie krzyżując ręce. Następnie zlustrowała mnie wzrokiem.-Uważasz, że to odpowiedni strój do pracy?

-Lepszy niż ta spódnica spod której widać ci majtki.-odparłem z łobuzerskim uśmiechem. Twarz dziewczyny pokryła się purpurą i szybko naciągnęła spódnicę.

Totalna Porażka: One-ShortsWhere stories live. Discover now