Rozdział XIV

121 5 1
                                    

JANE

Kiedy wreszcie jego twarz otula światło dostrzegam w pełni jego rysy i dosłownie mnie zamula. Czy każdy młody przedstawiciel mafii musi być tak cholernie przystojny?

Jest to wysoki, o ciemniejszej karynacji  mężczyzna. Dałabym mu tak z dwadzieścia siedem lat. Ma delikatny, idealnie zadbany zarost i dziwnie, ale seksownie ułożone włosy.

-Alexander- odzywa się po chwili podając mi rękę.

Czuję, jak mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. Mam wrażenie, że od tego faceta bije seksem oraz pożądaniem... a no i grubą, oj grubą kasą. Wędruje po moim ciele wzrokiem, nie oszczędzając sobie szczególików. Aby przerwać tą wycieczkę podaję mu rękę.
-Jane.
-Kierowca już jest pod budynkiem. Zawiezie Cię do domu po to, żebyś wzięła wszystkie rzeczy, następnie odwiezie Cie do mnie. Wybierz sobie jedną z dwudziestu czterech sypialni. Trevor Ci wszystko pokaże- odpowiada i wraca do stołu.

Serio? Myślałam, że chociaż pofatyguje się i zrobi to sam.

-Nie przyjmujemy tu przypadkowych osób, wiesz o tym?- dorzuca jeszcze grubas- Masz umiejętności, które nam się cholernie przydadzą. Szczególnie Alexandrowi. Dodatkowo będziesz pierwszą tutaj kobietą oprócz naszych matek, masz szczęście.

-Jestem wdzięczna za to- odpowiadam krzyżując dłonie na piersi.
-Do zobaczenia więc- mówi.

Kiwam głową i wychodzę na dwór. Jest już późno, mrok spowił już majowe niebo.

-Panna Jane?- pyta jakiś facet, na co ja kiwam głową.
-Zapraszam za mną- mówi prowadząc mnie do samochodu.

——————————
Z mojego apartamentowca nie zabrałam dużo rzeczy, tylko najpotrzebniejsze ubrania bo już zostałam uprzedzona, że w drodze wstąpimy na zakupy. Niestety perełkę musiałam oddać sąsiadom, gdyż Trevor kategorycznie zabronił jakichkolwiek zwierząt. Teraz już jesteśmy w drodze do willi Alexandra. Ku mojemu zdziwieniu kierowca zatrzymuje się na lotnisku.

-Przepraszam, gdzie my właściwie jedziemy?
-Lecimy do Włoch- odpowiada zerkając na mnie- Sir Alexander nic panience nie powiedział?
-Gdyby powiedział to bym nie pytała- uśmiecham się i wychodzę z samochodu.

——————

ALEXANDER

-Słuchaj, masz mi to załatwić na jutro rozumiesz?- odpowiadam wkurwiony wlepiając ślepia w listę- Magazynki z amunicjami i prochy. NA JUTRO- podkreślam.

On tylko kiwa głową i odchodzi.

-A co ten zasraniec się tak gapi?- pytam się Maxwella uważnie obserwując jakiegoś złamasa kręcącego się wokół drogi.

-To nie ten co był ostatnio w lonży w klubie w Stanach?- odpowiada marszcząc brwi.

-Czego on tu szuka do chuja?- mówię wskazując mu dłonią, żeby podszedł.


Śledzę go wzrokiem do momentu, aż staję ze mną łeb w łeb.

-Wiesz, że mi jej nie odbierzesz?- mówi wypinając pierś w górę na co ja zaczynam się śmiać.

Obracam wzrokiem się na Maxwella, który również zwija się ze śmiechu.

-Zrozumiane agenciku Smith- uśmiecham się przedrzeźniając go.

JANE

Po kilku godzinach lotu czuję się wymęczona, mimo, że spałam całą podróż. Dodatkowo Europejski czas mnie wykończył. W Stanach normalnie właśnie kładłabym się do spania, z kolei tutaj już wstaje dzień.

-Jesteśmy na miejscu- mówi Trevor-Teoretycznie jesteś tu nowa, ale sir Alexander kazał Ci służyć. Zatem, gdybyś czegokolwiek potrzebowała wszyscy w tym domu są do twojej dyspozycji. Pamiętaj jednak, że nie jesteś pierwszą.
-Słucham?- ocieram powoli twarz wlepiając wzrok w służącego Alexandra.
-Nieważne, jednak życzę powodzenia- uśmiecha się bez uczuć i podaje mi pistolet-

Gliny mają na Ciebie chyba chrapkę, ale do mafii nie podejdą- kiwa głową, na co ja również.
-Jeszcze... jeszcze odnośnie tamtego to nie łączy mnie nic z Alexandrem- zaczynam się śmiać- Spokojnie, jestem tu tylko ze względu na to, że po pierwsze- nie chce siedzieć w pace za to co zrobiłam, po drugie wasz szefuncio jest mi to winien, bo gdy jeszcze był małolatem i w ogóle przed całą branżą mafijną był zwykłym przestępcom. Dokładnie jak ja, i to ja wyciągałam go z pudła- odpowiadam wymachując lufą przed oczami Trevora- Mimo, że jestem kobietą moja przeszłość nauczyła mnie sporo- mówię i wysiadam z samochodu uprzedzając służącego spieszącego do otwarcia mi drzwi.

-Jednak uważaj na siebie, twoje życie może diametralnie się zmienić po przekroczeniu tej bramy- woła za mną.
-Meteoryt mnie walnie? Proszę Cię- śmieje się i obracam się do Trevora udając martwą- O nie, umarłam- uśmiecham się i puszczam mu oczko.

Chowam klamkę za moimi spodniami i wędruje wzrokiem po posiadłości. Uwierzcie, nawet sobie nie wyobrażacie tego, co tu widzę. W moim życiu przez to czym się zajmowałam- przestępczością nie mogłam sobie pozwolić na takie wille, gdyż mogłoby to skutkować bardzo szybkim namierzeniem mnie. Teraz spaceruje po willi podobnej do pałacu. W ogrodzie rozciągają się bardzo zadbane żywopłoty oraz wielu ogrodników obcinających właśnie wystające korzenie. Przed samym wejściem są dwie fontanny zdobione marmurowymi zdobieniami. Za swoimi plecami dostrzegam Trevora bacznie obserwującego każdy mój ruch.
-Czym on się właściwie zajmuje, że ma tyle forsy?- pytam przegryzając górną wargę.
-Łatwej byłoby się zapytać czym on się NIE zajmuje- kiwa ramionami.
-Czyli?- zerkam na niego pytająco.
-Przecież ja nie mogę udzielać takich informacji- marszczy brodę.

Mrużę w jego stronę oczy i stawiam krok na pierwszym stopniu do pałacu. Dosłownie w tym momencie w mojej głowie mam burze myśli.

„Jednak uważaj na siebie, twoje życie może diametralnie się zmienić po przekroczeniu tej bramy"

Słowa Trevora przyprawiają mnie o niezłe zamieszanie. Podchodzę do drzwi i otwieram je. Nie mam pojęcia dlaczego, ale czuję się jakbym była w domu, mimo, że nigdy tu nie byłam. Mam wrażenie, że tu pasuje. Kręci mnie robienie rzeczy niezgodnych z prawem, a szczególnie teraz, gdy chroniona jestem od zasadzek policji i ciągłego uciekania. Czyżbym wreszcie zaznała spokój? Rozglądam się po pokoju wciągając powietrze w płuca.

*
-Tutaj masz kluczyki- wręcza mi klucz i kartę dostępu- Sir Alexander będzie dopiero na kolację. W tradycji tej rodziny jest jedzenie kolacji w eleganckich strojach na dworze w ogrodzie o 18:00- mówi Trevor zostawiając mnie samą w pokoju.

Pokój jest bardzo duży z widokiem na morze. Wpatrując się w błękit wody wracam wspomnieniami do balu z Elijah'em. Było wtedy magicznie, ale czuję, że moja rzeczywistość go przerosła.

-No świetnie typ mnie przeleciał i spierdolił. Nigdy nie zrozumiem facetów- mówię śmiejąc się.

ALEXANDER

Zerkam na zegarek starając się być punktualnie na kolację. Spóźnienia w moim życiu nie mają miejsca. Równe dziesięć minut przed czasem wychodzę do ogrodu, zmierzając do stołu, na którym widać już wyborne dania. Poprawiam garnitur oraz przemywam ręce w kraniku przy stole. Moja nowa współlokatorka siedzi na przeciw w cholernie obcisłej sukience. Odwracam wzrok i zasiadam przy stole. Podnoszę wzrok na Jane i wędruję oczami po jej twarzy i krągłościach.

Nie ukrywam... kobieta niczego sobie. Mimo, że wiedziałem i tak o niej wszystko to i tak wow...

Długie ciemne oczy, hipnotyzujące czarne oczy i wielkie usta.

-Dlaczego właściwie mam mieszkać z tobą- zaczyna upijając bardzo elegancko wino.
-Bo jako jedyny w naszym gronie nie mam żony- odpowiadam przykładając serwetkę do ust.

Zerkam na nią, gdy nie odpowiada. Ona jedyne co robi to wstaje od stołu śmiejąc się.
-No chyba śnisz- mówi i odchodzi od stołu.

No to zapowiada się ciekawie.

———————
Jak podoba się nowa rzeczywistość Jane?

NIEuchwytnaWhere stories live. Discover now