chapter thirty-five

102 12 2
                                    

Spojrzałem wprost w dogłębnie przerażone oczy Felixa, dostrzegając duże krople strachu nagromadzone tuż nad dolną powieką jego niezmiernie wielkich kul. Ostrożnie objąłem go ramieniem, przyciągając głowę do zagięcia szyi, aby odciąć mu widok na to, co działo się za oknem. Nie narzekał. Nawet nie wiercił się, przyjmując moje ciepło i ochronę.

Popchnięta postać poruszyła się słabo i boleśnie na twardym, ostrym żwirze, jednak nie usiłował już po raz kolejny się podnieść, zapewne utwierdzona, iż opór jest daremny. Jego napastnik stanął o zaledwie kilka nielicznych centymetrów od jego twarzy, trącając niewidoczny policzek czubkiem buta, jakby pragnął sprawdzić, czy jego bezbronna ofiara w ogóle żyje.

Dwóch innych nieznanych mężczyzn ruszyło do naszego samochodu, zapewne zaskoczonych obecnością pojazdu, a ja przeklinałem się w duchu. Mogliśmy, chociaż spróbować go ukryć, zamiast zasadniczo pozostawić tabliczkę z napisem "hej, tu jesteśmy, znajdź nas". Ich ciała pochyliły się z ciekawością do szyb w poszukiwaniu nieznanych poszlak, aż jeden bez żadnego pardonu czy uprzedzenia, uderzył łokciem o tylną szybę, rozbijając ją w drobny mak. Bez przeszkód zajrzał do środka, ręcznie otwierając zamek drzwi, zanim rozgościł się w środku nieswojego samochodu.

Huk tłuczonego szkła przyciągnął uwagę pozostałych mężczyzn, jednak nie szczędzili odgłosowi więcej czasu niżeli kilka sekund. Czterech pozostałych mężczyzn, którzy nie koncentrowali  się na swoim nowym odkryciu, bądź ofierze, ruszyli w stronę domku. Moje serce przyspieszyło, gdy zniknęli za wyciągniętym daszkiem osłoniętej werandy, zapewne poszukując najłatwiejszego sposobu, aby dostać się do wnętrza.

-Felix - Odciągnąłem chłopca od własnej piersi, by uchwycić w nieubłaganie drżące dłonie, by skoncentrować jego umysł. Pomimo iż jego ciemne okręgi pozostawały mocno szalone i zdenerwowane, ostrożnie złapały ostrość, wpatrując się we mnie z całą zaoszczędzoną uwagą - Musisz się schować, okey.

-A ty, Hyung? - Zamarłem. To ja wpakowałem nas w tą sytuację. Gdyby nie moje idiotyczne pragnienie pozostania samemu sobie, gdzieś w pustym, cichym miejscu, nie bylibyśmy tutaj. Nic z tego nie miałoby miejsca. Teraz musiałem ponieść konsekwencje swoich wyborów.

-Zajmę się nimi - Obiecałem, ostrożnie gładząc oraz pieszcząc napięty obszar jego ostrej kości policzkowej.

-Nie baw się w bohatera, proszę. Oni mogą być zdolni do... - Huk roztrzaskiwanego szkła ponownie, lecz znacznie głośniej rozbrzmiał w niedalekim otoczeniu, sprawiając, iż przełknąłem panicznie. Nie było już czasu na dyskusję.

Nie myśląc więcej, wepchnąłem przyjaciela do szafy, ściągając starannie poukładane sterty ubrań z wieszaków nad jego głową, aby ukryć jego ciało pod warstwami materiału. Całkiem zadowolony z efektu, ułożyłem dłoń na przysłoniętym czubku jego głowy, zanim oderwałem się, aby zamknąć drzwi. Chłopieć szeptał coś jeszcze, bym do niego dołączył, nim będzie za późno, jednak mój umysł skoncentrował się na zbliżających krokach.

Nie wiedząc, co innego zrobić, postanowiłem wyjść włamywaczom naprzeciw. Otworzyłem drzwi, cofając się gwałtownie, gdy omal nie wpadłem na pierś jednego z nich, zbyt zatracony w spanikowanym umyśle, by usłyszeć jak bardzo zbliżyli się do mojej lokalizacji. Zanim zdążyłem się zorientować, ciasne dłonie zakotwiczyły mój nadgarstek, ponownie wciskając mnie w nieznajome ciało. Potrząsnąłem głową, walcząc z dziwnym zaskoczonym zamieszaniem, by ponownie skoncentrować się i odepchnąć od napastnika. Moje serce biło jak szalone, gdy zawiodłem się na niepowodzeniu, wypadając za drzwi sypialni, jak szmaciana laleczka.

Potknąłem się ciężko o czyjąś nogę, kiedy dłonie dodatkowo popchnęły moje plecy, staczając się boleśnie ze schodów, aż nie wylądowałem na ostatnim szczeblu, ponownie trafiając w obce ramiona. Moja głowa piekła i pulsowała z bólu zderzenia, a całe ciało wolno pokrywało się kolejnymi warstwami brudnych siniaków. Jęknąłem, podejmując kolejną bezskuteczną walkę, zaskoczony, jak wysocy i silni byli napastnicy. Nie wydawali się tacy...

-Waleczny - Prychnął mężczyzna, który mnie przytrzymywał, wbijając swe paznokcie głęboko w moje i tak już poranione ramiona.

-Zostaw trochę na później - Zamarłem, zaprzestając bzdurnego oporu, by odwodzić głowę. Szeroko wpatrywałem się w ciało swojego męża, który uśmiechał się równie krwiożerczo, co obalony kilka dni temu przez Sana mężczyzna. Jiin wydawał się zupełnie niewzruszony, kiedy niemo błagałem go o jakikolwiek ratunek.

-No ja nie wiem. Podoba mi się - Warknął ponownie głos blisko mojego ucha, a panika na nowo rozkwitła w moim sercu, kiedy zęby zacisnęły się na górnej części płatka mojego ucha - Zwłaszcza jeśli wiem, co potrafi zrobić. Naprawdę chciałbym sprawdzić twoje teorie JB - Mruknął ponownie, zacieśniając dłonie, niemal do bieli, umyślnie pozostawiając ciemne ślady na moich nadgarstkach.

-To później, najpierw zajmijmy się tym śmieciem na zewnątrz - Zarządził inny głos, ostrym, niskim i chropowatym tonem, nim uderzenie jego butów odbiło się od drewna pokrętnych schodów. Spojrzałem na sylwetkę odzianą w niezbyt dyskretny garnitur. Amerykanin z wyglądu był już starszy zapewne blisko pięćdziesiątki lub ledwo poza nią. Wyblakły czarny zbyt rzucał się w oczy, aby określić niezadbaną, pokrytą paskudnymi bliznami twarz, jako młodszą.

-Tak jest szefie - Zgodziła się posłusznie pozostała trójka, powoli wychodząc przez roztłuczone drzwi na werandę. Zostałem wypchnięty brutalnie na jaskrawe ostatki promieni zachodzącego słońca, potykając się lekko po dwóch ostatnich schodach.

Mój wzrok podążył do stojącego już mężczyzny ze skrępowanymi rękoma. Azjata - w przeciwieństwie do niemal połowy osób na placu - był znacznie wyższy, niżeli oprawca tuż za nim. Szerokie ramiona wydawały się niemal dwukrotnie szersze, niżeli tego, ukrytego za nim, a spojrzenie ciemnych oczu utkwione wnikliwie we mnie z  zaskoczeniem. Ciemno blond włosy spływały po jego czole, zmierzwione i skręcone po resztkach starannie nałożonego żelu. Prawa strona jego bladej, lecz przystojnej twarzy usypana była w licznych małych rozcięciach zanieczyszczonych przez żwir i gruz, a krew gromadziła się tuż pod ostrą, twardą szczęką, aby kapać na ten sam grunt, który zadał mu rany.

-T-trzymaj dzieciaka z daleka, ale nie zabieraj się jeszcze za niego. To nie koniec naszej zabawy - Warknął ich szef, rzucając mi zabójcze spojrzenie, zanim skinął do swego podwładnego za skrępowanym mężczyzną.

Wezwany napastnik zamachnął się złowieszczo, zanim huk wystrzału przeszedł powietrze.

Wszystko ucichło.

A little more warmth //WooSanWhere stories live. Discover now