chapter eleven

132 15 1
                                    

Wygląd odcień delikatnych i charyzmatycznie miękkich wiosennych pąków fiołkowych przyprawiały błotnistą, brunatną glebę po świeżo stopniałym lodzie minionych śniegów, o cudowny, niemal magiczny pejzaż kolorytu. Fiolet ten też odznaczał się zawsze przyjemnym, łagodnym wydźwiękiem na ścianach i ubraniach, stając się jednym z ulubionych i pozytywnie rozpatrywanych na tle pozostałych barw. Emanował on wrodzonym, naturalnym pięknem, aż nie został skomponowany w mozaice przykrego, bladego różu i zgniłej żółci, pokrywając dość spory płat chorobliwie bladej skóry o kościstych kształtach policzkowych. Wyrazistość tych kolorów zniknęła jednak pod grubym, uporczywie intensywną warstwą naturalnie białego podkładu, sprawnie tuszując zaistniałą zbrodnię.

Wyszedłem na korytarz, stawiając kroki cicho, aby wyczuć, czy ktokolwiek poza mną zalegał w bogato zdobionym apartamencie, ówcześnie uprzątniętym przeze mnie poprzedniej nocy. Spojrzałem w kierunku drzwi głównych, badając, czy buty mojego kochanka nie powróciły na swoje miejsca, lecz wciąż wydawały się nieobecne, pozostawiając niewielki przedsionek bez granicy futryny całkowicie bez zmian prócz przybyłych dwóch worków wypełnionych wczorajszym potłuczonym szkłem i meblami.

Westchnąłem, spoglądając na zegar, tykający sztywno i głośno w przepełnionym dojmującą ciszą mieszkaniu, który szybko przypomniał mi o prawdziwej powinności udania się do pracy, nim po raz kolejny skończę spóźniony. Po raz ostatni przejrzałem się w lustrze, zawieszonym tuż przy wyjściu, aby upewnić się, czy żadna z blizn i ran nie pozostała zapomniana, czy ominięta, lecz ku mojemu szczęściu, wszystkie wyróżniające się kształt zostały starannie pokryte warstwą tuszującą.

Naciągnąłem panterkową kurtkę na chude ramiona, zastanawiając się, kiedy tak bardzo straciłem na wadze, zanim otworzyłem drzwi, upewniwszy się, iż rzeczywiście zamknąłem je za sobą. Ruszyłem w dół korytarza, pozwalając moim myślą ulecieć do mężczyzny poznanego zaledwie wczoraj. Czy San już wyszedł do firmy? Miałem szczerą nadzieję, iż nie martwił się zbytnio poprzednimi wydarzeniami. Nie zasługiwał, aby dzielić ze mną moje nieszczęście i troski, a dodatkowo płacić na pomoc, którą mi oferował. Zasługiwał, aby znaleźć sobie partnera godnego jego dobroci.

Zamyślony wyszedłem przez drzwi budynku, powoli ruszając w kierunku firmy. Ulicy były już przepełnione ludźmi i samochodami zmierzającymi w równym celu do swych pracy i obowiązków. Każdy wydawał się tak niesamowicie skoncentrowanym na własnych sukcesach i porażkach, że życie innych przestało nabierać większego znaczenia, pozostawiając pozostałe istoty szarymi i wykluczonymi z otoczenia, do chwili aż ich rola nie zagra znaczącej partii we własnym planie. Tak wiele osób, tak wiele przeżyć, emocji, uczuć, cierpienia, ale i szczęścia.

Nagły pisk wyrwał mnie z pułapki własnego umysłu. Widziałem, jak samochód zatrzymuje się tuż obok, a męski głos krzyczy moje imię, które zdołałem wyróżnić spośród rozmaitej gwary rozmów toczonych pomiędzy parami i przyjaciółmi.

Choi jednak nie posłuchał mojego zastrzeżenia, oczekując na mnie, by zawieźć mnie do pracy? Uśmiechnąłem się miękko, gotów przytulić się do niego na powitanie, pomimo że nie znaliśmy się długo, zdołał wzbudzić we mnie zaufanie większe, niżeli mój własny mąż w pierwszych latach naszej znajomości, a nawet związku. Choć może było to jedynie moje naiwne odczucie.

Odwróciłem się powoli, słysząc zatrzaskujące się drzwi i czując przyjemny dreszcz przebiegający gwałtownie wzdłuż mojego kręgosłupa, nim śmierć chwyciła mnie za dłoń, zaciągając siłą do kompletu dusz odbywających pozagrobowe Dance Macabre. Jiin szedł w moim kierunku, siląc się na przyjazne spojrzenie, gdy nawet jego oczy wydawały się naśladować tę złudną sztuczność emocji. Cofnąłem się w chwili, gdy i moje serce zaprzestało swego bicia, a jego psychopatyczny uśmiech zbladł.

-Chciałem zawieźć cię do firmy, kochanie - Wyciągnął dłoń w moim kierunku, spoglądając z nadzieją na moje ciało. Nie czułem jednak choć krzty sympatii, aby współczuć mu wystarczająco, gdy posmutniał w chwili odrzucenia przez mnie jego propozycji.

-W porządku, nie jest daleko - Skłamałem w półprawdzie, wiedząc, iż dojście tam przemieni zwykłe dziesięć minut w kolejne czterdzieści. Ale to w porządku, jeśli ominie mnie niewygodna cisza i nienawistne spojrzenie.

-Nie rób mi tego, skarbie, wiesz, że nie pozwolę ci iść samemu taki kawał - Cóż wczoraj nie przeszkadzało mu przejść przez moje nieprzytomne ciało i pozostawić w bólu na apatycznych panelach i wymagającej drodze. Powstrzymałem się jednak od komentarza, lekko kiwając głową na zgodę, by uniknąć krzykliwej sceny pośrodku kilkumetrowego, uczęszczanego chodnika.

Zdziwiłem się, kiedy otworzył przede mną drzwi, zapraszając mnie do środka drogocennego pojazdu, zawsze zadbanego i wysprzątanego, niemal perfekcyjnie z dokładną dbałością o każdy zakamarek plastiku i metalu. Obserwowałem, jak obchodzi samochód, zastanawiając się, dlaczego fotel był tak mocno odsunięty do tyłu, nim szybko pogodziłem się z faktem, co musiało też tu zajść. Poczułem obrzydzenie na myśl, jak wiele razy zdradzał mnie, sądząc, iż nie wiem... lub wręcz przeciwnie, dokładnie wiem, co robi po godzinach swojej pracy. Czemu też mnie tym torturował? Próbował zmusić mnie do odejścia, kiedy ja po prostu nie mogłem, będąc zbyt zależnym od jego obecności?

-Mam coś dla ciebie - Uśmiechnął się idiotycznie, sięgając w tył na tylne siedzenie, aby po chwili wyciągnąć niewielkie pudełeczko podając mi je. Zmarszczyłem brwi, spoglądając w dezorientacji w jego kierunku - No co? Pobrudziłem się? - Spytał, odpalając pojazd, a ja jedynie pokręciłem głową, marząc, by ta podróż zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła - Nie otworzysz? - Ponaglił mnie, ruszając z miejsca, a ja jedynie westchnąłem, tuszując dźwięk, by nie wywołać jego wściekłości.

Otworzyłem wieko, mrugając zaskoczonym na ciemny bilet wejściowy.

-Co to? - Zaciekawienie wzięło górę.

-Za równy tydzień jest gala... pomyślałem, że możemy na nią pójść - Wyjaśnił entuzjastycznie.

-Za tydzień mam zaliczenie, żeby dostać się do wyższej grupy - Szepnąłem bez przekonania, zamykając pudełko, nim skupiłem się na drodze przed nami. Nie oczekiwałem jego miłości, lecz zapomnienie o jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu było... cóż druzgocące.

A little more warmth //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz